CO ROBIĆ?

Każdy człowiek myślący i wrażliwy, o horyzontach nieco wykraczających poza osobisty interes, bodaj niekiedy zadaje sobie to pytanie: co robić, aby otaczający nas świat był lepszy i aby nam, ludziom, żyło się w nim łatwiej, weselej, na wyższym, godnym człowieka poziomie? W takich momentach nie satysfakcjonuje nas życie na poziomie świetnie prosperujących zwierząt, zniechęca owczy pęd do bogactwa, które w końcu musimy porzucić, do szczurzego wyścigu po szczeblach społecznej drabiny do jak najwyższych stanowisk, znaczenia, władzy, poklasku. Ale i poddanie się jakimś zewnętrznym potęgom uwłacza naszej naturze, o ile te potęgi nie afirmują nas, nie służą naszemu “Ja”. Wówczas na to pytanie: co robić? usilnie poszukujemy odpowiedzi. Nie wiemy, że chodzi nam o wyższą jakość naszej autoapoteozy...

AUTODETERMINIZM I AUTOAPOTEOZA

Jeżeli nie ulegamy ponętnym mitom, to jest wyjaśnieniom świata i naszego w nim losu subiektywną prawdą dogadzającą naszym wybujałym pragnieniom, ale liczymy się tylko i wyłącznie z obiektywną prawdą naukowej wiedzy o świecie takim ,jakim jest, to myślami nie wykraczamy poza Wszechświat i uznajemy prawdę, że jesteśmy integralnymi jego cząstkami, którym przysługują wszystkie jego prawa, a nade wszystko jego autodeterminizm, to jest rozwijanie się według własnych wewnętrznych praw, a nie cudzych, narzuconych z zewnątrz. Pomimo iż wszystkie części i cząstki Wszechświata są wzajemnie powiązane i od siebie zależne, podstawowym prawem każdej z nich jest właśnie ten autodeterminizm, prawo ich wielkiego Ojca. Tym bardziej przysługuje on nam, ludziom, jako liderom rozwoju Wszechświata w naszym jego rejonie. Wszak wiadomo, że to on stworzył nas w drodze ewolucji, dzięki której przewyższamy jakościowo nasze kosmiczne otoczenie i mamy możność nim władać.

Będąc osobami wyposażonymi w samoświadomość i podmiotowość, odczuwamy autodeterminizm jako swe Najwyższe Prawo, mocą którego każdy człowiek jest sam dla siebie Bogiem, Wprawdzie jako dziecko podlega własnym rodzicom, jako uczeń – nauczycielom, jako pracownik – pracodawcom, jako obywatel – jakimś nadrzędnym strukturom, ale są to wszystko zależności czasowe, wtórne. Zasadniczo każdy człowiek jest sam dla siebie Panem, kieruje się własnym prawem, w tym jako istota żywa prawem życia, a jako cząstka Wszechświata, Kosmosu, prawem kosmicznym.

Prawo kosmiczne jest prawem dynamicznym, ukierunkowanym na jakościowy rozwój, czego niezbitym dowodem jesteśmy sami, nasza osobowość, podmiotowość i duchowość. Podmiotowo doświadczamy tego prawa jako IDEALIZACJI, to jest dążenia uczuciem, myślą i czynem do czegoś Najwyższego. Ukierunkowane prawo kosmiczne w drodze ewolucji stworzyło nas, a teraz my, doświadczając go podmiotowo jako idealizacji, świadomie kontynuujemy rozwój tworząc cywilizację i kulturę. Owe “my” oznacza tutaj Ludzkość, którą ukierunkowana energia kosmiczna stworzyła z części Wszechświata, jak biblijny Bóg stworzył kobietę, Ewę, z cząstki mężczyzny – z żebra Adamowego. Wszechświat i Ludzkość to są nasi wielcy Rodzice, nie mniej ważni od tych, którzy bezpośrednio dali nam życie.

Wszechświat, nasz wielki Ojciec, jest amoralny, bo nie liczy się z nami jako istotami żywymi, uczłowieczonymi i społecznymi, czego dowodem są kataklizmy kosmiczne, klęski żywiołowe, choroby, śmierć. Moralność zawdzięczamy naszej wielkiej Matce – Ludzkości, która jest wyposażona w empatię i w trakcie rozwoju stopniowo szlachetnieje, dzieki czemu wszystkie jej dzieci mogą osiągać coraz wyższe stopnie wszechstronnej osobistej kultury. Jako dzieci wielkiego Ojca – Wszechświata mamy prawo, przywilej, ale i obowiązek idealizacji, a jako dzieci wielkiej Matki – Ludzkości mamy prawo, przywilej, ale o obowiązek rozwinięcia wszechstronnej osobistej kultury. Niestety, do dziś nie wiemy, czym w istocie jest kultura: że jest ona uszlachetnianiem amoralnej idealizacji (daru amoralnego Ojca). Mamy skłonność do nazywania kulturą uszlachetnione czynności i przedmioty, a mało, lub wcale nie dbamy o kulturę osobistą, o wznoszenie się na coraz wyższe i kompletne jej stopnie. Dlatego nasza autoapoteoza, czyli kultywowanie i ekspresja bóstwa w nas, jest wynaturzona i prymitywna.

OD APOTEOZY PRYMITYWNEJ DO KULTURALNEJ

Brak osobistej kultury sprawia, że czujemy się niegodni statusu bóstwa, dlatego tworzymy sobie bogów zewnętrznych, w wyniku czego tracimy godność dzieci Wszechświata, autodeterminozm i autonomię, godzimy się na heteronomię, będącą największym złem, istnym przekleństwem naszej egzystencji. Najwyraźniej występuje to w religiach. Możemy jednak obalić wszystkie religie świata, rozumiane jako wsparta określoną doktryną wiara w Boga i jego kult oraz instytucja nakazująca miłować tego Boga ponad wszystko, jeśli zdobędziemy się na taki oto maleńki eksperyment myślowy. Załóżmy, że nagle stało się absolutnie pewne, iż wszelkie upragnione dobra, a więc wszelkie sukcesy, powodzenie i szczęście w życiu oraz wieczną szczęśliwość po śmierci może nam dać nie Bóg, ale na przykład szatan. Pomyślmy: kto pozostałby wówczas przy Bogu? Oczywiście ani my, ani nikt inny. A to dowodzi niezbicie, że ludzie nade wszystko miłują samych siebie na mocy swego bóstwa, a mityczny Bóg jest dla nich tylko rzekomym dawcą lub gwarantem upragnionych dóbr. Ujawnia się tutaj w całej okazałości ten fakt, że w nas samych jest prawdziwe bóstwo – godność naszych wielkich Rodziców – że każdy jest w gruncie rzeczy Panem i Bogiem dla samego siebie.

Jeśli to wszystko dokładnie sobie uświadomimy i dobrze wbijemy w pamięć, to wreszcie raz na zawsze wyzwolimy się od obłudnej i w skali globu najbardziej szkodliwej religii i wiary w zewnętrznego, metafizycznego Boga, a w dodatku od samej tej nazwy, najbardziej bałamutnej pośród nazw. Pozostaniemy jednak przy nazwie “bóstwo”, która tym różni się od nazwy “Bóg”, iż nie oznacza osoby wymagającej kultu, ale jakość stopniowalną, bo poszczególni ludzie w różnym stopniu wcielają w swe życie godność wielkiego Ojca i jego dar – idealizację, a także godność wielkiej Matki i jej dar – osobistą kulturę.

Utrwalona tysiącami lat tradycja heteronomii, zamiłowania i nawyki kultowe, a także materialne i polityczne interesy kapłanów, którzy dotąd narzucali ludom religię, wiarę w Boga i siłą rzeczy będą ją nadal narzucać nie bacząc na jej obłudę i szkodliwość – wszystko to jeszcze długo będzie utrzymywało wrogie idealizacji zmaterializowanie i wrogi wszechstronnej osobistej kulturze prymitywizm ekspresji bóstwa, czyli autoapoteozy.

Wiemy już, że ludzie mając naturę swoich wielkich Rodziców, ponad wszystko, nawet ponad mitycznego Boga, miłują siebie, co kapłani i niektórzy moraliści błędnie mieszają z egoizmem. Ale jednak heteronomia religijna jest najsilniejsza i najbardziej dokuczliwa. Przywódcy religijni i kapłani zazwyczaj usilnie starają się o to, aby każdy człowiek zaraz po urodzeniu został przypisany do ich religii (szczególnie rygorystycznie przestrzega tego islam, ale i katolicy regularnie chrzczą niemowlęta), a następnie, odkąd dziecko zaczyna mówić, by było wdrażane do wiary w nadświatowego Boga i praktykowania jego kultu. Można to porównać do skażenia delikatnych wierzchołków młodych drzewek, które potem już nigdy nie będą prosto piąć się ku słońcu. Wypaczanie nader plastycznych umysłów dzieci mitologiczną narkomanią jest otwarciem bramy dla wszelkiej innej narkomanii: nałogów, rozwiązłości i demoralizacji. Tradycyjnie myślący rodzice, nauczyciele, a nawet państwowy system edukacyjny akceptują “naukę religii” w szkołach i przedszkolach mówiąc: już tam ksiądz niczego złego nie uczy” bo uczy kochać Boga, czcić rodziców itd., ale czymże jest to całe moralizowanie wobec zburzenia naturalnej hierarchii prawd: wyniesienia prawdy mitologicznej, subiektywnej, nad rzeczywistą, obiektywną? Wychowawcy “religijni” podobni są do takiego strażaka-maniaka, który sam po kryjomu po to wznieca pożary, by potem wzbudzić podziw w ich gaszeniu. “Wychowanie religijne” tysięcy pokoleń dzieci i młodzieży na całym ziemskim globie to utajona, a w skutkach najgroźniejsza zbrodnia przeciw ludzkości. Nikt nie policzy, ile tysięcy niewinnych ludzi “z pobożności” spalono żywcem na stosie, ile rzezi i wojen rozpętano hasłem “Bóg tak chce!”, ile do dziś jest wrogości, intryg, kłótni i krzywd z powodu religii lub pod jej pozorem.

Jeśli religie swą wiarą w mitycznego Boga i jego bałwochwalczym kultem niszczą w człowieku bóstwo oraz dary wielkich Rodziców: idealizację i osobistą kulturę, to są odpowiedzialne i za inne, choćby mniej groźne formy heteronomii zasługujące na to, by je potępić jako religie w sensie szerokim. Niszczenie zdolności człowieka do idealizacji w uczuciach, myślach i czynach, a więc dyspozycji do aktywności duchowej, powoduje zmaterializowanie, to znaczy, że czyni ludzi niewolnikami żądzy bogactwa, władzy, rozkoszy zmysłowych itp. Rzekome “marności tego świata” stają się najwyższymi wartościami, zniewalającymi ludzi nie mniej niż metafizyczny Bóg. To nie przypadek, że Kościół katolicki jest zmaterializowany do szczętu, stanowi wzór wszelkich totalitaryzmów i świetnie się czuje w symbiozie z kapitalizmem. To właśnie on najwięcej się przyczynił do obalenia ustroju socjalistycznego, choć zdaniem wielu myślicieli socjalizm był bliższy ideałom Ewangelii niż kapitalizm.

Od pierwszych lat życia uczono nas kochać i czcić Boga nadświatowego, osobowego Stwórcę i Pana Wszechświata, dlatego myśl o bóstwie w nas, któremu my użyczamy swojej osobowości i podmiotowości, musi nam się wydawać bluźnierczą profanacją boskości. Tymczasem wielu wybitnych autorów dawało wyraz tej myśli. Jednym z przykładów jest Paweł apostoł, który napisał: Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi (List do Rzymian, rozdział 8, wiersz 14). Na pozór jest to bardzo bliskie stwierdzeniu, że jesteśmy dziećmi wielkiego, tajemniczego Ojca – Wszechświata. Innym przykładem jest Aureliusz Augustyn, któremu przytrafiło się kapitalne stwierdzenie: Deus proximior proximo meo – Bóg jest mi bliższy niż ja sam sobie. Czy można to pogodzić z pojęciem Boga nadświatowego, który jest tak wielki i daleki, że potrzebni mu są kapłani, by pośredniczyli między nim a ludem?

MITYCZNY NAJWYŻSZY DUCH A NASZ DUCH NAJWYŻSZEGO

Niestety, zarówno ci dwaj autorzy, jak i wielu innych, mają na myśli mitycznego Boga kapłanów, natomiast to bóstwo, które umożliwia naszą autoapoteozę, ma zgoła inny - świecki, humanistyczny charakter. Zrozumiemy je, gdy unikając mnóstwa zawiłych dywagacji damy od razu prostą i jasną odpowiedź na tytułowe pytanie: Co robić? Oto ta odpowiedź będąca kwintesencją prawd mnóstwa dzieł największych mędrców:

 

BĄDŹ WIERNY SOBIE: TEMU, CO NAJWYŻSZE W TOBIE,

stosownie do konkretnych okoliczności w kolejnych momentach życia.

Tym, co Najwyższe w nas, jest właśnie nasze bóstwo, ale będące diametralnym przeciwieństwem mitycznego Boga kapłanów. Znamy je doskonale z doświadczenia, bo we wszystkich odpowiedzialnych wyborach i decyzjach właśnie za jego radą odrzucamy dobre na rzecz lepszego, a lepsze na rzecz najlepszego – Najwyższego pod jakimś istotnym względem. Podczas gdy mityczny Bóg, Najwyższy Duch, jest prawdą wyłącznie subiektywną – “wiedzą” w cudzysłowie dogadzającą naszym wybujałym pragnieniom, to nasze wewnętrzne bóstwo jest znaną z doświadczenia prawdą obiektywną, aczkolwiek podmiotową – Duchem Najwyższego w nas. Rzekomo metafizyczny, a faktycznie mityczny Najwyższy Duch i nasz Duch Najwyższego, to antagoniści, których dzieli niezgłębiona przepaść. Oto dzielące ich różnice: 1/ Najwyższy Duch pozbawia nas autonomii, natomiast Duch Najwyższego tę autonomię gwarantuje i afirmuje; 2/ pierwszy jest mitem, tworem wyobraźni, drugi rzeczywistością natury naszego wielkiego Ojca – Wszechświata; 3/ pierwszy jest fałszywy i dla nas szkodliwy, a drugi – dotąd ignorowanym i wzgardzonym, a mimo to naszym największym Dobroczyńcą; 4/ pierwszy jest zlepkiem logicznych i etycznych sprzeczności, a drugi – bytem zintegrowanym, dlatego rzeczywistym; 5/ pierwszy jest wyobrażany jako pełnia doskonałości i szczęścia, co rodzi pytanie, na które nie ma sensownej odpowiedzi: to po co stworzył świat? Natomiast drugi rozwijając się w procesie kosmogenezy funkcjonuje jako partner człowieka, aczkolwiek najważniejszy i wiodący; 6/ Najwyższy Duch, mimo swoich wspaniałych przymiotów faktycznie jest istotą ograniczoną, antropomorficzną i “plemienną”, natomiast Duch Najwyższego jest uniwersalny, przenika cały Wszechświat i każdego człowieka, i do każdego przemawia w uniwersalnym, dla każdego zrozumiałym języku: Intuicją Najwyższego; 7/ Najwyższy Duch wymaga wiary w jego istnienie i w jego słowa rzekomo podyktowane prorokom, natomiast Duch Najwyższego jest tak oczywisty, jak nasze intuicje Najwyższego, jak piękno Wszechświata i ożywionej przyrody, jak wszystko, co się rozwija i doskonali, a nade wszystko – jak istnienie miłości i twórczości; 8/ Najwyższy Duch rodzi niezgodę, wojny, nietolerancję, ciemnotę i wszelakie nieszczęścia, nędzę mas i zacofanie – dowodem największy upadek oświaty i moralności w okresach wzmożonej dewocji, natomiast Duch Najwyższego to błogosławiony rozwój i postęp we wszystkich dziedzinach, rozkwit cywilizacji i kultury; 9/ wierzenia i obrzędy ku czci Najwyższego Ducha to nieprzebrana lawina, która przytłacza ludzi, a nic im nie daje, natomiast Duch Najwyższego rodzi doświadczenie zgoła innej wiary, miłości i nadziei: wiarą jest zaufanie do własnej Intuicji Najwyższego, oczywiście ugruntowanej na wypracowanych przez ludzkość zasadach, wiedzy i doświadczeniu, miłością jest wierność Intuicji Najwyższego, angażująca, aktywna, niekiedy absolutna (za cenę życia), zaś nadzieją jest radosne, uzasadnione przeświadczenie, że dzięki takiej wierze i miłości otrzymamy to wszystko, co najlepszego może otrzymać człowiek; w końcu, co najważniejsze, 10/ podczas gdy Najwyższy Duch jest czczony przedmiotowo uroczystymi imprezami i obłudnymi deklaracjami miłości, to Duch Najwyższego jest czczony podmiotowo, samą praktyką życia, dlatego jest to kult nieskazitelny, a tak stopiony z realnym życiem, jak drożdże z ciastem w procesie wypieku chleba. Właśnie to stopienie utrudnia ludziom dostrzeżenie własnego bóstwa – Ducha Najwyższego – zatem sprawdza się przysłowie: Najciemniej tuż pod latarnią.

 

 

 

 

GŁÓWNE PODSTAWY AUTOAPOTEOZY KULTURALNEJ

Pierwszą jest doświadczenie, nie tylko osobiste, o którym mówiliśmy wyżej, ale i społeczno-historyczne. Nieszczęścia i choroby, dziejowe kataklizmy i klęski żywiołowe ujawniają bezsens modłów i kultu mitycznego Boga, natomiast wierność Duchowi Najwyższego rodzi miłość i twórczość, a więc daje to wszystko, czym ludzkość od zarania dziejów cieszy się i chlubi. Mając to na uwadze, przenigdy nie odpowiadajmy na tytułowe pytanie: co robić? że trzeba stworzyć i narzucić światu jakąś nową religię – nową zmorę, ale że trzeba – po wyrugowaniu wszelkich religii – przebić się przez tradycyjne zakłamanie jak promień słońca poprzez gradową chmurę z wyjaśniającą prawdą, że wszyscy ludzie są sami dla siebie bogami, liderami rozwoju Wszechświata, ale z powodu zdeprawowania umysłów mitologicznym kłamstwem zbawcza iskra ich bóstwa jest przyćmiona i dlatego kolejne cywilizacje sprzeniewierzając się swej roli – niechlubnie giną.

Drugą podstawą jest psychoanaliza, rozróżniająca w nas dwojakie “Ja”: realne i idealne. “Ja” realne jest interesowne, emocjonalne, ma wiele wad, toteż wierność samemu temu “Ja” jest płytka, zwodnicza, egoistyczna. Oczywiście musimy z nim się liczyć, ale nade wszystko powinniśmy być wierni naszemu idealnemu “Ja”, gdyż dopiero prymat “Ja” idealnego zapewnia wierność głęboką. Warto wiedzieć, że właśnie to idealne “Ja” jest w hinduizmie i innych systemach wyraźnie traktowane jako bóstwo.

Trzecią podstawą jest kosmologia uwydatniająca fakt, że nie metafizyczny Bóg, ale Wszechświat jest naszym Ojcem, a Ludzkość na Ziemi – naszą wielką Matką. To nie mityczny Bóg nas stworzył, ale ukierunkowana energia kosmiczna, toteż naszym powołaniem jest świadomo kontynuowanie rozwoju Wszechświata, a nie życie w mitologicznym zakłamaniu i staczanie się w otchłań nicości.

Czwartą podstawą jest historia filozofii, w której jak złota nic przewija się nakaz głębokiej wierności sobie – naszemu wewnętrznemu bóstwu. Już ojciec filozofii europejskiej, Sokrates, natarczywie pytał przechodniów na ulicach Aten: Czy nie wstydzisz się dbać o pieniądze, sławę, zaszczyty, a nie o rozum, prawde i o to, by dusza stała się najlepsza? Nie tylko innych pouczał – to jest łatwe – ale sam tak żył – i umierał.

Chyba najjaśniejszą świadomość tego, że jesteśmy dziećmi Wszechświata i że kosmiczne bóstwo mieszka w nas, mieli stoicy. Przez sześć wieków słynęli z konsekwentnego wcielania w swe życie przekonania, że człowiek jest nieodłączną cząstką Wszechświata – Kosmosu, którym kieruje Logos – “rozum świata” – wieczne bóstwo. Być dobrym i szczęśliwym, to tyle, co czuć w sobie to bóstwo i jego naturą się kierować.

Może stoicyzm byłby oparł się chrześcijaństwu i do dziś kierował rozwojem ludzkości, gdyby nie zniszczyła go katastrofalna sprzeczność: z jednej strony nakazywał życie zgodne z naturą, a z drugiej narzucał “apatię” – wyniszczanie uczuć.

Piątą podstawą autoapoteozy jest autentyczny chrystianizm przeciwstawny wypaczonemu chrześcijaństwu. Jego ośrodkiem nie był krzyż, ale na odwrót: Szczęście Absolutnej Wierności Intuicji Najwyższego – w skrócie SAWIN. Wprawdzie Ewangelie to utwory literackie i w dodatku straszliwie sfałszowane; badacze obliczyli, że późniejsze dopiski trzykrotnie powiększyły ich objętość, ale we wszystkich, zwłaszcza w tej według Jana, dominuje nauczanie Jezusa, że należy być bezwzględnie posłusznym woli Ojca oraz doskonałym, tak jak Ojciec doskonały jest. Można zgodzić się z tym, że tym jego Ojcem był Bóg, ale nie jest pewne, że tym Bogiem był Jahwe. Jezus nie chciał niczego nikomu narzucać, ale pragnął, aby ludzie sami słuchali woli Ojca we własnym duchowym wnętrzu. Często usprawiedliwiał się: Nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale tego, który mnie posłał, Ojca (Ewangelia według Jana, rozdz.14, wiersz 24). Tylko od wierności Ojcu uzależniał zbawienie (Mateusz, rozdz. 7, wiersze 21-23). Niezbitym dowodem tego, że Bogiem Jezusa nie był kapłański Bóg, Najwyższy Duch (dlatego kapłani pomawiali go o konszachty z szatanem), ale jego własny Duch Najwyższego, jest to, że gdy dokonywał subtelnej interpretacji przykazań Dekalogu, to powtarzał jak refren: Słyszeliście, że powiedziano przodkom... a Ja wam powiadam... (Mateusz, rozdział piąty). Zatem nie był on wierny Bogu Jahwe, który pouczał owych przodków, ale własnej intuicji Najwyższych, jak na owe czasy, wartości etycznych, które wkładał w stare formuły przykazań.

Oburzające jest zignorowanie tego rdzenia jego przesłania: absolutnej wierności Duchowi Najwyższego potwierdzonej zgodą na krzyż, a zrobienie z niego ofiary, Chrystusa, Boga nadświatowego, drugiej osoby Trójcy świętej. W ten sposób usunięto w cień jego człowieczeństwo, a wraz z nim jego naukę i przykład wierności swemu bóstwu.

Wiadomo, o co chodziło: gdyby ludzie byli wdrożeni do kulturalnej apoteozy, to jest do głębokiej wierności swemu bóstwu, to nie byliby im potrzebni “pośrednicy” czyli kapłani i nie byłaby możliwa budowa totalitarnej instytucji – Kościoła, który od dwóch tysięcy lat sprowadza ludzkość na manowce.

Wszystko to, co napisane pod tytułem Co robić? ma służyć czytelnikom jako informacja, jak okazywać posłuszeństwo naszemu wielkiemu Ojcu i jak korzystać z jego darów dla osobistego i ogólnego dobra. Konieczna jest jeszcze druga część, która by służyła jako informacja, jak taki sam respekt mamy okazywać naszej wielkiej Matce, to jest jak powinna być wykorzystywana i rozwijana wszechstronna osobista kultura – nie tylko w procesie samowychowania, ale także - i nade wszystko - w wychowaniu kolejnych pokoleń dzieci i młodzieży, oczywiście programowo, na wszystkich szczeblach państwowej edukacji, poczynając od przedszkoli.

Kraków, 9 kwietnia 2008 r. Stanisław Cieniawa