LOGICZNY I PEŁNY ŚWIATOPOGLĄD – W PIGUŁCE

(Religia - moralność – kultura – światopogląd w rozwoju)

Istnieją nieprzebrane lawiny “wiedzy” rzekomo religijnej i religioznawczej (a faktycznie mitologicznej i mitomańskiej), narosłej przez tysiąclecia, zabierającej cenny czas życia i umysłowe siły teologom, filozofom, religioznawcom i kształconej młodzieży, “wiedzy”, w której nie było, nie ma i nie może być jakiegokolwiek logicznego ładu ni jasności umożliwiającej zrozumienie. A przecież Bóg, istota ponoć najdoskonalsza i miłowana ponad wszystko, jak najbardziej zasługuje na to, by wiedza o Nim nie była zlepkiem fałszów i nielogiczności. Szczytem obrazy Boga jest wierzenie, że to On cały ten stek nonsensów łaskawie ludziom “objawił”.

Nie mniej niż wierzący winni są tutaj niewierzący myśliciele, ateiści: oddają w pacht najdonioślejszą problematykę i najwyższe wartości mitomanom, i co jeszcze gorsze, gdy pojawi się autor usiłujący samotnie oczyścić tę “stajnię Augiasza” i zrobić za nich to, czego im zrobić się nie chce, to traktują go z pogardą jako pomyleńca i zdrajcę naukowego poglądu na świat. Nie przyjmują do wiadomości, że to oni są zdrajcami swojego powołania, bo uciekają do łatwizny, a nie podejmują najtrudniejszych problemów i nie bronią wartości zaanektowanych przez mitomanów, by je oczyścić z fałszu i przybliżyć ogłupianemu ogółowi. Odrzucają tradycyjnego Boga, ale jednak swojego Boga mieć muszą: ich Bogiem jest wróg, przeciwnik światopoglądowy, bo bez walki z nim nie mogliby żyć. Wprawdzie obecnie walczący ateizm nie jest w modzie, zastąpiła go obłudna tolerancja i wyniosły pluralizm, ale nader smakowitym kąskiem jest patrzenie na przeciwnika z góry i dobrotliwe traktowanie go jako idiotę. Bo przecież jeśli cała prawda jest po jednej stronie, to przeciwnik musi mieć “nierówno pod sufitem”.

Cóż robić? Jakaś siła wyższa zmusza mnie do “nierozważnego” przeciwstawienia się tak jednym jak i drugim, i opracowywania logicznego i pełnego światopoglądu, zawierającego cząstkowe prawdy wszystkich skrajnych i fałszywych. Czynię to przez całe półwiecze z górą, a jedyną zapłatą za to jest wrogość i pogarda z każdej strony. Trudno się dziwić: tak wierzącym, jak nie wierzącym, odbieram ich umiłowanego Boga. To, że obaj ci Bogowie są atrapami służącymi ich źle pojętym interesom i pogrążającymi świat w zamęcie światopoglądowych walk i kłótni powodujących zniszczenie i zacofanie, nic ich to nie obchodzi i nie wzrusza. Ale mnie to bardzo obchodzi i wzrusza, dlatego haruję ponad siły, by zdobyć środki na publikacje książek i na opłaty pocztowe przesyłek do uczelni i kurii biskupich, do władz duchownych i świeckich, a jakie skutki? Nikt nie raczy “skalać się” uczciwym przeczytaniem mojej książki, o czym świadczy brak jakiejkolwiek reakcji, nawiązania ze mną twórczego kontaktu, podziękowania, czy bodaj potwierdzenia odbioru. Gdy apeluję do władz: do Premiera, do Sejmu i Senatu, to nieodmiennie otrzymuję napomnienie, żebym więcej tego nie robił, bo oni (tu podają odpowiedni paragraf) nie mają obowiązku tym się interesować i moich wypocin przyjmować.

Dziwi mnie to i smuci ogromnie, ta znieczulica, ta tępota, niezdolność do skojarzenia tysiącznych mankamentów, z którymi się borykają - z kluczową ich przyczyną, którą ja samotnie, z nieopisanym mozołem usuwam. Jest dla mnie nad wyraz oczywiste, że prawdziwy światopogląd może być tylko jeden, bo tylko jedna jest właściwa relacja ludzi jako ludzi do istniejącej rzeczywistości. Przecież każdy człowiek jako tako oświecony wie, że wierzenia naszpikowane cudami, aniołami i diabłami to nie religia, ale mitologia, natomiast religia jest czymś zgoła innym, nieświadomie praktykowanym i koniecznym dla sensownego życia jednostek i rozwoju społeczeństw, a jest zawzięcie blokowana, podczas gdy powinna być programowo nauczana, rozwijana i upowszechniana. To samo dotyczy moralności i kultury ludzi. Podjęty temat wymaga napisania i opublikowania opasłej księgi, na co mnie już nie stać, zresztą zniechęca mnie los poprzednio rozsyłanych publikacji, ale zbyt skrótowe ich ujęcie narazi mnie znów na koronny zarzut “braku pogłębionej analizy”, oczywiście ze strony tych specjalistów, którzy w tych sprawach nic nie robią lub kręcą się w kółko wśród archaicznych “pogłębionych analiz”. Ileż takich “pogłębionych analiz” w PRL-u było, i co z tego pozostało?

Duch Najwyższego – poryw na szczyt, Najwyższy Duch – zdradliwy mit

Zawarte w powyższym tytule nazwy: “Duch Najwyższego” i “Najwyższy Duch”, zdawałoby się bliskoznaczne, mają desygnaty, przedmioty krańcowo różne, biegunowo przeciwstawne i wrogie, zaś treściowe ich pomieszanie, karygodnie zignorowane i zlekceważone przez semantykę, ma tak doniosłe i groźne konsekwencje, że trudno je ogarnąć umysłem i wyrazić słowami.

Najwyższy Duch, to metafizyczny osobowy Bóg. Ks. Stanisław Kowalczyk kończąc swoją książkę Drogi ku Bogu pisze tak: Wiemy, że Bóg jest Pierwszą Przyczyną, Bytem Koniecznym, osobową Miłością, Wszechmocą, najdoskonalszą Prawdą (Wrocław, 1983, s. 331). Otóż jeśli jest On Miłością i zarazem Wszechmocą, to skąd zło i cierpienie na stworzonym przez Niego świecie? Dlaczego stworzył takich aniołów, którzy Mu się zbuntowali i takich ludzi, którzy okazali Mu nieposłuszeństwo? A jeśli już do tego doszło, to czyż będąc Miłością nie mógł im zupełnie przebaczyć, lub będąc Wszechmocą zupełnie usunąć skutki swego i ich błędu?

Nie tylko logika, ale i całe dziejowe doświadczenie ludzkości wyklucza istnienie takiego Boga. Z innych względów wyklucza istnienie podobnego Boga wybitny teolog Karl Rahner pisząc: Nie ma bowiem na pewno t a k i e g o Boga, który by się objawiał i funkcjonował jako indywidualny byt istniejący obok innych bytów i który w ten sposób niejako sam przebywałby w większym domu całej rzeczywistości. Każdy, kto szuka takiego Boga, szuka fałszywego Boga (...), ponieważ Bóg jest przecież rzeczywistością najbardziej radykalną, pierwotną i w pewnym sensie najbardziej oczywistą (Podstawowy wykład wiary, IWPax, Warszawa 1987, s. 57).

Tak, istnieje Duch, godny tego, by nazwać Go Bogiem, choć nie takim, o jakim pisze Rahner, bo taki, podobnie jak Bóg z opisu ks. Kowalczyka, nie spełnia kryteriów logiczności. Zresztą, choćbyśmy założyli, że Bóg wiary nie musi spełniać tego kryterium, to byłby On nie do przyjęcia z innych względów.

Wszyscy ludzie wierzący w Boga są duchowo rozdarci i moralnie podejrzani, bo choć troszkę zakłamani i dwulicowi. Deklarują, że kochają swego Boga nade wszystko, ale to nieprawda. Cała ich jaźń skupia się na własnej, żarliwie realizowanej (a nie tylko wyznawanej) hierarchii wartości, zwłaszcza na wartości stanowiącej szczyt tej hierarchii. Mogą to być najprzeróżniejsze wartości: bogactwo, władza, sława, sukcesy w pracy zawodowej, powodzenie w życiu, rozkosze zmysłowe itd., ale nigdy tym szczytem nie jest trwale metafizyczny Bóg, Najwyższy Duch. Możemy w czasie modłów i nabożeństw łudzić się, że Go kochamy nade wszystko, ale codzienne życie temu przeczy. Ten Bóg jest wielbiony, kochany jako gwarant realizacji naszych celów i pragnień. Dobrym argumentem może być wyznanie św. Teresy z Lisieux, uważanej w Kościele za niedościgły wzór miłowania Boga:

Marzysz o światłości, o ojczyźnie napełnionej cudowną wonią, marzysz o wiecznym posiadaniu Stwórcy tych wszystkich wspaniałości, spodziewasz się, że kiedyś wyjdziesz z otaczającej cię mgły. Naprzód, naprzód, ciesz się na śmierć, która da ci nie to, czego oczekujesz, ale noc jeszcze głębszą, noc nicości (Por. B. Bro, Tylko Bóg jest ludzki, Warszawa 1976, s. 18).

Te słowa świętej napisane w chwili rozterki dowodzą, że Bóg wiary był dla niej raczej dawcą niebiańskich wspaniałości, a nie przedmiotem najwyższej miłości godnej Boga, zatem – nie był dla niej prawdziwym Bogiem. Tym bardziej nie jest On prawdziwym Bogiem dla ogółu przeciętnych ludzi. Jakiż tedy Bóg jest, według słów teologa Karla Rahnera, rzeczywistością najbardziej pierwotną i radykalną?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zacząć od stwierdzenia, że poniekąd mylimy się myśląc, iż żyjemy we Wszechświecie, bo raczej jesteśmy nim, nieodłączną jego cząstką. A Wszechświat – ze względu na panujący w nim ład nazywany Kosmosem – ma jakąś moc i zdolność do postępowego rozwoju: od wrzącej plazmy do galaktyk, gwiazd i planet, a na naszej planecie zwanej Ziemią – od pierwszych form życia do naszej podmiotowości, samoświadomości i duchowości. Istnieje zatem bliżej nieznana energia kosmiczna, której doświadczamy podmiotowo jako inklinacji ku temu, co wyższe i najwyższe, jako porywu ku szczytom w jakiejkolwiek dziedzinie życia i konkretnej sprawie. Nie mamy pewności, czy istnieje jakiś nadświatowy Duch (chyba, że Duchem nazwiemy tę właśnie energię kosmiczną), ale rzeczą najpewniejszą w świecie jest podmiotowy przejaw tej energii w nas, ów przemożny, twórczy poryw ku szczytom w każdej dziedzinie: techniki, nauki, sztuki, architektury, sportu, rekreacji, zaspokajania jakichkolwiek potrzeb i pragnień. Właśnie ta Moc, która porywa nas ku szczytom, której wszystko zawdzięczamy, dzięki której mamy to wszystko, czym możemy się cieszyć i chlubić, najbardziej zasługuje na nazwę Boga, naszego Ducha Najwyższego, będącego antagonistą Najwyższego Ducha, który najpewniej jest mitem. Właśnie ten nasz Duch Najwyższego jest najbardziej radykalną i pierwotną rzeczywistością, najbardziej oczywistą. Wszyscy doświadczamy Go w uczuciach, myślach i działaniach jako idealizacji, warunkującej wszelką autentyczną miłość i pożyteczną twórczość.

Jest jeszcze jeden powód, uzasadniający nazywanie tego naszego Ducha Najwyższego Bogiem. Toż ten Duch Najwyższego jest ojcem wszystkich mitycznych bogów, których ludzka wyobraźnia kiedykolwiek stworzyła, tworzy i będzie tworzyć. Mocą Ducha Najwyższego, idealizacji, ludzie w sytuacjach trudnych, beznadziejnych, tworzą sobie boga, który na ich prośbę dokona tego, czego oni nie mogą dokonać: wybawi od złego losu, zapewni zbawienie. Jeśli nasz Duch Najwyższego jest twórcą Najwyższego Ducha, to bez wątpienia bardziej niż on zasługuje na nazwę i cześć Boga. Ten Bóg jest tak oczywisty, że nie potrzebujemy w niego wierzyć - wystarczy wierność i zaufanie Jego “głosowi” – wierność wspartej odnośną wiedzą i doświadczeniem Intuicji Najwyższego. Ta intuicja Najwyższego jest swoistym, nie mniej ważnym niż wiedza i wiara rodzajem poznania - aż dziw, że dotychczas nie została wyeksponowana przez gnoseologię.

Przedmiotowy kult Najwyższego Ducha, a podmiotowy kult Ducha Najwyższego

Jak między fałszywym, a choćby tylko wątpliwym Bogiem metafizycznym, Najwyższym Duchem, a naszym Duchem Najwyższego istnieje różnica jak niezgłębiona przepaść, tak też istnieje przepastna różnica między ich kultami. Najwyższy Duch jest traktowany jako zewnętrzny, odległy przedmiot, dlatego jego kult ma charakter przedmiotowy: ludzie wierzący w niego zanoszą do niego modły, składają mu ofiary, urządzają na jego cześć imprezy zwane nabożeństwami, deklarują mu swoją miłość ponad wszystko, a ponieważ wszystko to w jakimś stopniu odstaje od ich realnego życia, codziennej praktyki, to ów kult przedmiotowy jest moralnie podejrzany, ma pewną dozę nieszczerości, obłudy i kłamstwa. Zupełnie inny, nieskazitelny jest kult naszego Ducha Najwyższego: nie są to wątpliwe deklaracje, słowa i gesty kierowane do zewnętrznego przedmiotu, ale kult podmiotowy, polegający na wierności intuicji Najwyższego w samej praktyce życia, w uczuciach, myślach i czynach, skierowanych nie ku Bogu, ale ku otaczającej nas rzeczywistości w celu jej ulepszenia, a pośrednio ulepszenia, udoskonalenia nas samych. Jest to kult podmiotowy głównie dlatego, że ów Duch Najwyższego mieszka w nas i my, w miarę tego, na ile jesteśmy Mu wierni, użyczamy Mu swojej podmiotowości. Wówczas Duch Najwyższego, prawdziwy Bóg, przez nas myśli, mówi, działa. Wiele racji mają ludzie, kiedy oświadczają, że “mają Boga w sercu”. Wtórują im poważni myśliciele i teologowie. Można by im radośnie przyklasnąć, gdyby nie istniała istotna różnica w ich pojmowaniu Boga. Św. Augustyn pisał :Deus proximior proximo meo – Bóg jest mi bliższy niż ja sam sobie. Tak to jest, bo Duch Najwyższego – według współczesnej nauki “świeckiej” nasze idealne “Ja” - jest nam droższy, milszy, bardziej kochany niż nasze realne “Ja”. Jego wpływ na nasze myślenie i zachowanie dobitnie wykazał Neale Donald Walsch przypisując Bogu takie słowa: Ode mnie pochodzi twa Najwyższa Myśl, twe Najtrafniejsze Słowo, twe Najwznioślejsze Uczucie. Reszta pochodzi z innego źródła (Rozmowy z Bogiem, Bydgoszcz 2003, Księga pierwsza s. 19). Stwierdzenie to jest bardzo trafne, ale – niezupełne. Tak jest: dzięki Duchowi Najwyższego nasze myśli dosięgają najwyższej prawdy w określonych sprawach, dokonują najwspanialszych wynalazków, nasze uczucia stają się zdolne do najpiękniejszej miłości, ale... ten Bóg nierzadko wiedzie nas także do... szczytów zła, bowiem energia kosmiczna jest najzupełniej amoralna.

Amoralny charakter Ducha Najwyższego i jego kultu

Nasz Duch Najwyższego jest amoralny - o ile nie ma nań wpływu złota reguła warunkująca moralność i osobista kultura warunkująca ponadmoralność - bo jesteśmy integralnymi cząstkami Wszechświata, jego dziećmi, a Wszechświat jest amoralny. Świadczą o tym znane kosmologom gigantyczne kataklizmy kosmiczne, a na Ziemi – klęski żywiołowe, choroby, zarazy gnębiące ludzi, zwierzęta i rośliny. Dlatego i my jesteśmy amoralni i powinniśmy się wstydzić obwiniania za to pierwszych rodziców, diabłów, Szatana. Amoralny jest nawet sam Bóg, nasz Duch Najwyższego, czyli Duch Wszechświata, który sprawia, że nie ma życia bez śmierci, miłości bez nienawiści, tworzenia bez niszczenia. Dlatego wszystkie wyidealizowane do przesady ideologie i religie są fałszywe i muszą ponieść fiasko. Można oczywiście przy pomocy wyrafinowanej indoktrynacji “religijnej” lub politycznej na tyle zagłuszyć naturalny instynkt samozachowawczy, że ludzie wierzący będą dobrowolnie szli na śmierć jak pierwsi chrześcijanie, oddziały wojska na pewną zgubę, mnisi zasmakują w krańcowej abnegacji, ale to wszystko w szerszym ujęciu jest moralnie podejrzane i pożytek z tego wątpliwy. Mało kto ma tyle samowiedzy i śmiałości,, by tak jak Fryderyk Nietsche przyznać się przed sobą i przed światem, że on sam dla siebie jest najwyższą istotą, najwyższą wartością i finalnym celem, i że w związku z tym potrzeba samoafirmacji, potwierdzania siebie, jest pierwszą i najważniejszą jego potrzebą. Wszystko, co ludzie wkładają w pojęcia bogów, podświadomie pragną przypisać sobie, ale brak im dostatecznej dzielności. Wyżywają się przeto w inny sposób. Szukają wszelkich uzasadnień, by w każdej sprawie postawić na swoim, wynieść na sam szczyt własne interesy. Pewien pogardzany dziś autor napisał: gdyby pewniki geometryczne szkodziły czyimś interesom, to na pewno byłyby obalone. Filozofowie od starożytności szerzą mniemanie, że nade wszystko miłują mądrość, ale każdy tę mądrość rezerwuje wyłącznie dla siebie, stąd filozofia stanowi najbardziej urocze kotłowisko sporów i pomówień. Do wysuwania nowych prawd predestynowani są wyłącznie czynni profesorowie, nigdy pracownicy niższej rangi lub emeryci. Nie przeszkadza im to jednak w przemilczaniu niebezpiecznych prawd i w “roztropnym” oczekiwaniu, aż kosztem “nieroztropnych” nadejdzie odpowiedni duch czasu.

Pomimo amoralności prawdziwa religia ma charakter humanistyczny, gdyż stoi na straży integralności osoby ludzkiej. Jeśli do naszych największych udręk należy niewolnicze czynienie na rozkaz czegoś, z czym się zupełnie nie zgadzamy, to najpełniej afirmuje nas i raduje urzeczywistnianie wymarzonych celów. Potężnym hamulcem w wytyczaniu sobie i realizowaniu ambitnych celów, które krzywdzą innych, jest powszechna świadomość tzw. złotej reguły: nie czyń drugiemu tego, co tobie niemiłe. Świadomość tej reguły rozwija się i wzrasta wraz z rozwojem ziemskiej cywilizacji, dlatego religia, mimo iż z istoty swej amoralna, stopniowo szlachetnieje i pod tym względem zarysowują się trzy ery jej rozwoju: w czasach Starego Testamentu była typowo amoralna, pod wpływem nauczania Jezusa i Nowego Testamentu stała się moralna, a w naszych czasach widoczne są symptomy przechodzenia od ery religii moralnej do ery religii ponadmoralnej. “Moralność nas przytłacza” – twierdził filozof Luc Ferry w rozmowie z Maciejem Nowickim pod takim właśnie tytułem (Tygodnik Idei – Europa, dodatek do “Dziennika” z 28-9 kwietnia 2007 r.). Te trzy ery rozwoju religii ściśle pokrywają się z tymi, które wyszczególnił Joachim z Fiore jeszcze w XII wieku, mianowicie erę Boga Ojca – czasy Starego Testamentu, erę Syna – chrześcijaństwo, i erę Ducha Świętego – przyszłościową (Por. J. Ratzinger, Eschatologia. Śmierć i życie wieczne, Poznań 1985, s. 29).

Religia amoralna, moralna i ponadmoralna

Stajemy tu przed problemem stopni rozwoju religii. Pierwszym stopniem jest religia amoralna, którą symbolizuje starotestamentowy Jehowa. Z jego to inspiracji Izraelici – naród przezeń wybrany – wycinają w pień prawowitych mieszkańców podbitych ziem, on akceptuje podstępne wyłudzenie od ślepego Izaaka pierworództwa przez Jakuba z krzywdą dla Ezawa, a wybitnie amoralne było znęcanie się nad sprawiedliwym Hiobem, by wygrać zawarty z Szatanem zakład. W książce Bóg. Biografia (wyd. al. Fine, Warszawa 1998) Jack Miles pisze: Pan przedstawia się Hiobowi z porażającym sarkazmem i niebotyczną pychą, jako amoralna, nieodparta siła (s. 376). Tym najniższym stopniem religii żyją ludzie nie liczący się z moralnością, ale wewnętrznie zintegrowani własną intuicją – nierzadko Najwyższego Zla. Mimo iż główny nurt rozwoju religii osiągnął wyższy stopień, ten najniższy jeszcze nie zaniknął, lecz nakłada się na wyższe, o czym świadczą wojny i inne okrucieństwa obserwowane aż po nasze dni. Ale jednak jest to kult podmiotowy – zewnętrzna ingerencja Jehowy to literacka personifikacja amoralnej intuicji Najwyższego.

Drugim stopniem rozwoju religii jest religia moralna – wiara i wierność własnej Intuicji Najwyższego Dobra – symbolizowana przez Jezusa z Nazaretu, który słowem i przykładem uczył bezwzględnego posłuszeństwa woli Ojca (Mt 7, 21 – 23, cała Ewangelia według Jana), co w świetle dzisiejszej psychologii należy rozumieć jako Sensotwórczą Absolutną Wierność Intuicji Najwyższego – w skrócie SAWIN, wierność intuicji płynącej z wyższego, idealnego “Ja”. Jezus nie był chrześcijaninem w dzisiejszym rozumieniu, lecz sawinistą. Mówiąc Słyszeliście, że powiedziano przodkom... a Ja wam powiadam... (Kazanie na Górze), kierował się intuicją doskonalszej moralności przekraczającej moralność Starego Testamentu. Istotą Jego sawinizmu-chrystianizmu nie była stagnacja, ale twórcze przekraczanie starego w porywie ku Najwyższemu z uwzględnieniem konkretnych okoliczności miejsca i czasu, czyli ku temu, co tu i teraz optymalne, możliwe do zrealizowania. Przekształcenie tej religii w nasycone hipokryzją chrześcijaństwo polegało na usztywnieniu dezaktualizującej się litery, a zignorowaniu ducha autentycznego chrystianizmu. Uśmiercenie tego ducha było jeszcze gorszym niż na Golgocie zabójstwem. Zresztą iluż to myślicieli powtórnie uśmiercono “nabożnym” usztywnieniem ich myśli!

Trzecim stopniem rozwoju religii jest religia ponadmoralna, uwarunkowana upowszechnieniem - poprzez wychowanie – wszechstronnej kultury osobistej. Kultura ta jest istotnie wyższa od moralności, zwłaszcza chrześcijańskiej, ponieważ: 1/ podczas gdy moralność jest upowszechniana w drodze nauczania etyki normatywnej, nakazującej ofiarne działanie dla dobra innych ludzi z miłości do nich i do Boga, bez myśli o sobie, to człowiek cechujący się wszechstronną kulturą osobistą na pierwszym planie stawia własną samorealizację poprzez duchową identyfikację z otoczeniem i ze swoją rolą społeczną, co nie prowadzi do zaprzeczenia siebie i abnegacji, ale do afirmacji, a nawet apoteozy własnego “Ja”, to znaczy, że kultura osobista jest ugruntowana na fakcie, iż każdy człowiek najwyżej kocha siebie, a nie innych ludzi, co nakazuje etyk i moralista; 2/ Wychowanie moralne z zasady ignorujące ten fakt jest nieskuteczne, a nawet przeciwskuteczne, ponieważ budzi przekorę skłaniającą go egoizmu, natomiast wychowanie kulturalne afirmujące zdrową miłość własną ma istotnie wyższą szansę skuteczności; 3/ Moralność chrześcijańska ma ponury wydźwięk, ponieważ wskazuje na Krzyż Zbawiciela, natomiast wychowanie kulturalne afirmujące osobowość stwarza szansę radości życia; 4/ wychowanie moralne grozi jednostronnością, natomiast wychowanie kulturalne jest programowo wszechstronne; 5/ metodyka wychowania kulturalnego może być wybitnie aktywizująca, dzięki programowemu eksponowaniu opozycji między złem braku określonego aspektu kultury a dobrem jego rozwinięcia i przejawiania wśród ludzi. Już rozwijanie pierwszego, podstawowego aspektu kultury osobistej: prawdziwej w opozycji do fałszywej, polega na kształtowaniu trzech postaw dzieci: empatycznej, zabawowej i artystycznej. Analogicznie, przy użyciu odpowiednich metod i środków, nauczyciel wraz z kształconymi osobami, dokonuje kolejnych przejść: od kultury płytkiej do głębokiej, od kultury subiektywnej do obiektywnej, od kultury niskiej do wysokiej, od kultury nieautentycznej do autentycznej i od kultury geocentrycznej do kosmicznej.

Nad wyraz zdumiewa mnie i nawet oburza to, że ugruntowana na takiej praktyce rozwijania kultury osobistej i w toku tej praktyki przeze mnie sprawdzona w pracy z uczniami i studentami rozprawa naukowa pod tytułem Humanizacja kultury. Stopnie kultury osobistej (wyd. Uniwersytetu Szczecińskiego, Szczecin 1991), była i jest brutalnie odrzucana przez wszystkie kolejne ekipy rządzące aż do dziś, a umysły dzieci i młodzieży nadal są uparcie faszerowane fałszem mitów. Oczywiście, musiałaby ona być przeze mnie znowelizowana, nasycona nowymi przykładami i wydana normalnym drukiem, a nie tzw. małą poligrafią w czasach przełomu, tuż po 1989 roku. Podejrzewam, że większość moich listów do Ministerstwa Edukacji Narodowej i wyższych władz, zawierających moje prośby i apele o zainteresowanie się takim programem kulturalnego kształcenia, była bez przeczytania wrzucana do kosza na śmieci. Nie pierwszy to i nie ostatni przykład wymownie świadczący o tym, jak nowatorska myśl oddolna nie może się przebić – w demokratycznym ponoć kraju! – przez pancerz tępoty elit rządzących. Raz tylko zdarzyło się, że jakiś urzędnik MEN mój apel przejrzał, ale tak oto odpowiedział: nie możemy tego zrobić, ponieważ rodzice chcą, aby w szkole była nauka religii. Do czego więc służy demokracja? Nie do ulepszania edukacji, ale do stagnacji, by bez końca panowała zbrodnicza tradycja, zatruwanie niewinnych umysłów fałszem, kłamstwem i głupotą. Kto tym pyszałkom u steru rządów wreszcie wytłumaczy, że taka “edukacja” jest największą zbrodnią przeciwko ludzkości? Czyż nie są podłymi zdrajcami współpracujący z MEN profesorowie, których nie stać na to, aby jasno powiedzieć, że co mitologia, to nie religia, że rodzice są w błędzie i żądają najgorszego dla swoich dzieci?

Kult naszych wielkich Rodziców, czyli zintegrowany światopogląd

Naszymi wielkimi Rodzicami, nie mniej ważnymi niż ci, którzy bezpośrednio dali nam życie, są Wszechświat i Ludzkość. Ktokolwiek myśli, że Bóg jest świętą i niezgłębialną Tajemnicą, to i tak najpiękniejszą oddaje Mu cześć radując się darami tych Rodziców – idealizacją i osobistą kulturą - gdyż niewątpliwie byliby oni dziełem Jego stwórczej mocy. Rozwijanie i umiejętne korzystanie z tych darów na pewno jest lepszą formą wielbienia tak rozumianego Boga niż padanie na kolana czy na twarz przed skostniałem tworem ludzkiej wyobraźni i obłudne deklaracje miłości do niego. Bóg nie potrzebuje naszego uniżania się, bo On mieszka w nas – według psychologów jako nasze idealne “ja” - ale tylko pragnie, o czym stale nas informuje nasza intuicja Najwyższego, naszej wierności. Wierzenie w istnienie Najwyższego Ducha - kuszącej fikcji nie jest religią ani pobożnością, ale ateizmem i bezbożnictwem do potęgi, bo najskuteczniej blokującym religię i pobożność. Komu miły jest Jezus z Nazaretu, chce Go kochać i czcić, to niechże nie czci jego krzyża – koszmarnej szubienicy, ale samego Jezusa jako niedościgły wzór absolutnej wierności intuicji Najwyższego, którą On odczuwał i rozumiał jako “wolę Ojca”, Boga. Niewybaczalnym błędem, czy wprost oszustwem teologów jest wyolbrzymienie ponurego kultu krzyża, Biblii, w której przeważa Stary Testament, czyli religia przeżyta, amoralna, a zignorowanie i nie wyeksponowanie w nowoczesny sposób najcenniejszego centrum Jezusowego przykładu i nauki: Sensu, Szczęścia, Sacrum Afirmującej nas, Aktywnej (a nie kontemplacyjnej czy modlitewnej), niekiedy nawet Absolutnej (za cenę życia) WIERNOŚCI INTUICJI NAJWYŻSZEGO - w skrócie SAWIN. Jezus nie był chrześcijaninem w naszym rozumieniu, ale sawinistą i wzorem sawinisty na owe czasy. Krzyż nie jest ośrodkiem chrystianizmu, ale jedynie dowodem Jezusowej ABSOLUTNEJ wierności intuicji Najwyższego, wierności za cenę życia. Tej wierności wcale nie ma w życiu tzw. chrześcijan. Czy jest naśladowcą Jezusa pijak, palacz zatruwający innym powietrze, leń, oszust, aferzysta, tchórz na wysokim, nawet rządowym stanowisku? Czyste kpiny! Ale ci sami kpiarze “nabożnie” żegnają się mijając kościół, krzyż, przydrożną kapliczkę, żeby ukłuć w oczy tych, którzy tego nie robią. Odpowiedzialność za to ponoszą wychowawcy: rodzice, nauczyciele, system oświaty, cała tradycja. Ktokolwiek chce naprawdę czcić Jezusa i Jego Ewangelię, niech sobie wypisze z Biblii tylko te słowa: Nie każdy, który Mi mówi: “Panie, Panie” wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie (Mt 7, 21), dobrze te słowa zapamięta i według nich żyje, a całą opasłą księgę Biblii wrzuci w ogień. Tym niebem, według naszej współczesnej wiedzy, jest sfera Najwyższych wartości, właśnie tych, krymi żyje sawinista, aktywnie, a gdy potrzeba, to i absolutnie wierny własnej intuicji Najwyższego.

Sfera najwyższych wartości jest sferą nadczasową, dlatego tylko sawinista – świadomy, a dotychczas najczęściej nieświadomy – już za życia wkracza w sferę wieczności, czyli już za życia jest zbawionym obywatelem Królestwa. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że jeśli istnieje to Królestwo, to rozciąga się ono poza grób i że właśnie sawiniści, mający zdobyty za życia ważny bilet wstępu, mogą najpewniej wejśc do niego. Wątpliwy jest natomiast los tych, którzy w okazałych świątyniach dogadzali zmysłom wzroku, słuchu, smaku i powonienia oraz mitologicznej wyobraźni i klęcząc modlili się do Pana, a po wyjściu natychmiast sięgali po papieros lub plotkowali. Chyba rozumiesz Czytelniku, że tylko rozwijanie darów naszych wielkich Rodziców, czyli prawdziwa religia i wszechstronna osobista kultura, już za życia wprowadzają do boskiego Królestwa.

Niech nikt nie mówi, że sawinistyczny styl życia jest zbyt trudny, nie dla ludzi lecz dla aniołów. Wszystko jest łatwe, gdy się ma odpowiednie przygotowanie – wykształcenie i wychowanie. Proszę wbić sobie do głowy, że sawinista nie jest perfekcjonistą, a tym bardziej nie jest niewolnikiem żądzy nadmiernego bogactwa, panowania nad ludźmi, płonnej sławy, poklasku – jest “tylko” człowiekiem szczęśliwym, bo tylko wierność sobie, ściślej: wierność głosowi swego wyższego “Ja” zapewnia szczęście mimo wszelkich kaprysów losu. Szczęśliwiec nie musi być bogaczem czy satrapą, nawet nie musi długo żyć, ale właśnie on ma najlepsze szanse uczynić coś dobrego dla innych, nawet dla całej ludzkości. Świetnym dowodem na to jest książka Michaela H. Harta pod tytułem 100 postaci, które miały największy wpływ na dzieje ludzkości, Warszawa 1995). I wcale nie musi być aniołkiem (czy anielicą), bo w jego hierarchii wartości zawsze szczytem jest jego idealne “Ja”, reprezentujące kierunek energii kosmicznej, która jest amoralna. Jeśli jego wpływ na dzieje ludzkości był szkodliwy, jak na przykład Hitlera, którego działalność zajmuje w wymienionej książce dość poczesne miejsce (s. 168 – 172, przed Platonem, Beethovenem, Kartezjuszem itd.), to zawinił tu system wychowawczy, który nie wyposażył go w największy skarb – wszechstronną osobistą kulturę. Wszyscy zbrodniarze i aferzyści, którzy gniją w więzieniach lub jeszcze hulają na wolności, mogą mieć uzasadnione żale i gniewać się na system wychowawczy, który uczył ich przyklęków i składania rączek do Bozi, albo mieli w szkole moralistę wpajającego im obowiązek “wyparcia się siebie” dla dobra ludzi nieszczęśliwych (najczęściej leni, pijaków, cwaniaków), a sam nie miał pojęcia o wszechstronnej kulturze osobistej: prawdziwej, głębokiej, obiektywnej, wysokiej, autentycznej i kosmicznej. Na dobrą sprawę w więzieniach powinni przykładnie zgnić wszyscy oczajdusze, którzy we własnym jak najgorzej pojętym interesie robią wszystko, by w przedszkolach, szkołach i uniwersytetach wpajano dzieciarni i młodzieży mity, czyli wychowywano w kłamstwie i do kłamstwa, będącego najszerszymi wrotami do wszelkiej innej podłości i perfidii, a żeby, broń Boże, nie wprowadzono tam nauczania prawdziwej religii i metodycznego kształcenia, wychowywania do wszechstronnej osobistej kultury.

Chcąc poznać, zrozumieć siebie i poniekąd przewidzieć swoje losy, ludzie chciwie wczytują się w horoskopy, a pomijają pewien oczywisty fakt, który najsilniej wpływa na jakość naszego życia. Wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu amoralni, bo jesteśmy integralnymi cząstkami amoralnego Wszechświata; wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu moralni, bo życie samo i wychowawcy wpajają nam złota regułę: nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe, natomiast czyń to, czego sam od innych oczekujesz; w końcu wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu ponadmoralni, gdyż życie samo – wbrew złemu wychowaniu – wpoiło nam okruchy osobistej kultury, czyli sztuki udanego życia. Jeśli zaś religią jest nasz stosunek do wartości najwyższej, którą oczywiście chcemy wzbogacić, uświetnić naszą egzystencję, to jakość naszego życia będzie zależeć od jakości tej religii, ta zaś od tego, co w nas bierze górę: amoralność, moralność, czy ponadmoralność. Sawinizm, plus jeden z tych stopni religii, to jest nasz ŚWIATOPOGLĄD W ROZWOJU.

Kraków, 29 października 2007 r. Stanisław Cieniawa