LUDZIE TYPU ALFA I LUDZIE TYPU BETA


Główny bohater pewnej amerykańskiej powieści, James, ma przyjaciela Tannera, za którym szaleją kobiety, któremu wszystko się udaje, bo wszystko mu wolno. Bogaci się, a jego sukces rośnie. Kręci filmy, które zarabiają furę pieniędzy, a krytycy zaczynają traktować go poważnie. Spotyka się ze sławnymi aktorkami i romansuje na boku. Gra w golfa, jeździ na nartach, pali cygara i bierze narkotyki kiedy tylko mu przyjdzie ochota. Zarabia co najmniej dwadzieścia milionów dolarów rocznie za to (zdaniem Jamesa), że nic nie robi. Ponieważ James od dłuższego czasu zajmował się badaniem zachowań szympansów, które właśnie na podstawie wyglądu i siły podzielił na samce typu alfa i samce typu beta (samce typu alfa zabijały samca typu beta, a potem uprowadzały kilka samic i kopulowały z nimi), to Tanner skojarzył mu się jako samiec typu alfa, jego wybranki jako samice typu alfa i z tego wysnuł teorię: ludzie też dzielą się na samce i samice typu alfa i samce i samice typu beta.


Teoria Jamesa byłaby prawdziwa, gdybyśmy w procesie ewolucji zatrzymali się na poziomie szympansów, ale tak nie jest. Potrafimy sublimować energie biologiczne, to jest przetwarzać je w energie duchowe i tworzyć kulturę duchową, którą szczycimy się bardziej niż zabijaniem słabszych i talentem do kopulacji. Ale cóż to jest kultura duchowa, wartości duchowe cenione wyżej od materialnych, Duch w ogólności?

Różne są hipotezy genezy Wszechświata i różne wersje teorii ewolucji, ale pewne jest, że istnieje postępowy rozwój, to jest rozwój, dzięki któremu istniejemy: od plazmy mającej temperaturę biliony bilionów razy wyższą od temperatury wnętrza Słońca, do nas, jako istot wyposażonych w osobowość, podmiotowość i duchowość. I mamy prawo przypuszczać, że ani nie jesteśmy jedynymi istotami świadomymi w Kosmosie, ani nie stanowimy nieprzekraczalnego szczytu i absolutnego kresu ewolucji. Powinniśmy natomiast (dawno już) zdecydowanie odrzucić fikcję nadprzyrodzoności i istnienia Boga jako istoty skleconej ze sprzeczności: nadprzyrodzonej, a zupełnie podobnej do nas, jednostek osobowych zajmujących fragmenty przestrzeni; istoty wszechmocnej i dobrej nieskończenie, miłującej nas, bo to jest absurd wobec istnienia zła i cierpienia na świecie rzekomo stworzonym przez tę istotę samym aktem woli. Możliwa jest natomiast istota ponadosobowa i uniwersalna lecz naturalna, zdolna po swojemu kreować kolejne Wszechświaty, na przykład poprzez Wielki Wybuch cząsteczki o niewyobrażalnej masie. My jej poznać nie możemy, po prostu tak samo, jak minerały nie mogą poznać istoty roślin, rośliny istoty zwierząt, a zwierzęta istoty człowieka. Na tym powinniśmy zakończyć wszelką teologię i metafizykę, i wszystkie księgi na temat Boga-Stwórcy i metafizyki spalić lub oddać na przemiał. Tym bardziej powinniśmy (dawno już) skończyć z religią jako zbiorem świątynnych praktyk, słów i gestów ku czci nadprzyrodzonego Boga. Czyż samo doświadczenie bezsensu tych praktyk, tak w skali historii, jak i naszego życia, nie powinno poprzeć głosu rozumu i zaowocować rozsądkiem, otrzeźwieniem?

Koszmarnym paradoksem ludzkich dziejów i naszego życia jest to, że wszystkie te kulty jakże rozmaitych bogów są superateistyczną, zgubną dla nas blokadą uznania oczywistego Boga i rozwinięcia autentycznej religii. Jak minerały nie znając istoty życia roślin jednak doznają ich wpływu w postaci chemii organicznej, analogicznie rośliny doznają wpływu zwierząt, a zwierzęta wpływu działalności człowieka, mimo iż nie znają jego istoty, tak i my nie znając istoty decydującej o istnieniu Wszechświata doświadczamy jej wpływu w postaci – praw tegoż Wszechświata, naszego wielkiego Ojca oraz praw Ludzkości, naszej wielkiej Matki, uczynionej z części Wszechświata jak biblijna Ewa z żebra Adamowego. Ponieważ wszyscy jesteśmy nieodłącznymi cząstkami tych naszych wielkich Rodziców, to te ich wieczne prawa są naszymi prawami, których splot w naszym podmiotowym doświadczeniu jest właśnie tym, co nazywamy DUCHEM. Przecież na przykład prawa grawitacji nie widzimy ani nie dotykamy, a współokreśla ono wszystkie nasze fizyczne ruchy: bez niego nie moglibyśmy celowo się poruszać, przemieszczać, pracować. Ubocznie ma ono wpływ i na nasze życie umysłowe, duchowe. Natomiast istotny wpływ na nasze życie duchowe mają inne prawa Wszechświata: prawo AUTONOMII rodzące podmiotowe poczucie osobistej wolności, a najważniejsze jest prawo UKIERUNKOWANEGO, POSTĘPOWEGO ROZWOJU, którego podmiotowo doświadczamy jako idealizacji. Możliwe jest wykrycie jeszcze innych praw naszego wielkiego Ojca. ale już te prawa konstytuują nasze życie duchowe: wolność i miłość. Bez idealizacji nie byłoby specyficznie ludzkiej miłości, warunkującej istnienie i rozwój ludzkiego gatunku, bez idealizowania i miłosnego porywu ku temu, co tu i teraz Najwyższe, Optymalne, nie byłoby techniki, architektury, sztuki, postępu we wszystkich dziedzinach życia, czyli cywilizacji i kultury.

Nie mają racji ci, którzy zacieśniają zdolności i motywacje twórcze do samej psychologii czy socjologii. Twórczość istnieje w całym Kosmosie, a nade wszystko w materii ożywionej na Ziemi. Kto nie podziwiał dzieł przyrody, zwierząt, roślin, kwiatów, kryształów? My zaś tworząc doznajemy idealizacji i innych radości twórczych. Już sam podziw jest uwarunkowany idealizacją, wrodzoną inklinacją do piękna, wdzięku, wzniosłości.

Niestety, ludzie potrafią idealizować nie tylko dobro, piękno, prawdę, wzniosłość, ale i zło, brzydotę, fałsz i podłość, gdyż nasz wielki Ojciec, Kosmos, jest amoralny. Dowodem tego są katastrofy kosmiczne, klęski żywiołowe, nasze choroby i śmierć. Ale ewolucja „pomyślała” o środkach zaradczych: nasza wielka Matka-Ludzkość wyposaża nas we własne wrodzone prawa-dary: empatię i zalążki osobistej kultury, którą powinniśmy rozwijać.

Otóż splot tych wszystkich praw-darów naszych wielkich Rodziców będący źródłem i pierwszym przedmiotem naszej miłości warunkowanej idealizacją i empatią, jest naszym najprawdziwszym, bo wciąż przez nas doświadczanym Bogiem, ale zgoła innym od wszelkich narzucanych nam bogów: podczas gdy ci bogowie są mitami jakichś Najwyższych Duchów istniejąch w zaświatach i rzekomo potrzebujących kultu przedmiotowego w postaci modlitw, rytuałów, nabożeństw, ołtarzy i świątyń, prawdziwy Bóg jest naszym Duchem Najwyższego, to jest naszą inklinacją i porywem ku temu, co najbardziej godne naszej miłości, oddania w praktycznej realizacji, najprawdziwsze, najlepsze, najefektywniejsze itd., czyli jednym słowem – Najwyższe. Właściwym, nie przedmiotowym ale podmiotowym kultem tego Boga jest jak najtrafniejsze poznawcze sprecyzowanie i praktyczne zrealizowanie tego, co jawi się nam jako Najwyższe. Podmiotowy charakter tego kultu na tym polega, że użyczamy temu Bogu swej podmiotowości i wespół z Nim, jego mocą realizujemy Najwyższe, w konkretnych uwarunkowaniach Optymalne, a to oznacza, że BÓG I RELIGIA TO TYLKO DWIE STRONY JEDNEGO I TEGO SAMEGO AKTU. Jest to zupełne przeciwieństwo padania na kolana i (z reguły obłudnego) deklarowania miłości.

Autentyczny człowiek różni się istotnie od zwierząt, m. in. od szympansów tym właśnie bosko-ludzkim aktem: jest wyzwolony od narzuconej wiary w mit nadświatowego Boga, nie myśli i nie mówi o żadnym Bogu, nie modli się mechanicznie wargami, bo zna i praktykuje stokroć ważniejszy dla niego i dla innych kult: modlitwę czynem, kontynuację stwórczego dzieła. Dlatego on i tylko on jest człowiekiem typu alfa, podczas gdy wszyscy uprawiający przedmiotowy kult fikcyjnego boga są ludźmi typu beta.

Tutaj narzuca się pytanie: jeśli ludzie wierzący w mit Boga osobowego a nadświatowego i uprawiający przedmiotowy kult tego Boga są ludźmi typu beta, to co powiemy o władzach duchownych albo i świeckich, które ten superateistyczny kult narzucają wszystkim społeczeństwom od pierwszych lat życia? Którą z dalszych liter greckiego alfabetu oznaczymy ich typ wiedząc, że narzucają tę perfidną „duchowość” na rzecz swego zmaterializowania, we własnym egoistycznym interesie? Gdzieś przy końcu greckiego alfabetu powinni znaleźć się i ci, którzy zatrzymali się w rozwoju na etapie szympansów i wykorzystują swoje stanowisko, naukowy tytuł, moc strupieszałej tradycji, partię polityczną, jako narzędzia do łatwego niszczenia ludzi broniących tego, co nowe, postępowe, niezbędne do dalszego rozwoju, a słabe jak ścięty mrozem delikatny kwiatek przedwiośnia.


Kraków, 5 stycznia 2009 r. Stanisław Cieniawa