ŚWIATOPOGLĄD ENTROPIJNY A NAUKOWY


W okazałym Słowniku pod redakcją prof. Jerzego Bralczyka wyraz „entropia” w pierwszym znaczeniu to „chaos, bezład”, a „światopogląd” to „zespół czyichś poglądów na świat i życie wpływający na jego zachowanie”. Zdumiewające jest przeto lekceważenie światopoglądów przez naukę, mimo iż mają one zasadnicze znaczenie dla życia jednostek i społeczeństw. Kierując się współczuciem ingerujemy bez namysłu we wszelkie patologie, a ludzi dotkniętych patologią światopoglądu czy osobistej kultury pozostawiamy na pastwę chaosu i bezładu strojąc się w piórka poszanowania wolności przekonań. A szczególnie dziwi i oburza to, że światopoglądy religijne, rzekomo nakłaniające do godnego kultu Boga jako Najwyższej Doskonałości, zatem i Najwyższej Prawdy, nie są poddane kontroli nauki, toteż są one okazami chaosu i bezładu. Jak to skutkuje we wszystkich sferach życia - każdy widzi.


ENTROPIA RELIGII I SEKT


Istotnymi składnikami religii i sekt są: wiara w Boga, lub szerzej: w nadnaturalną rzeczywistość, uczuciowa więź z tą rzeczywistością, umiłowanie Boga, nadzieja różnie pojmowanego zbawienia będąca efektem tej wiary i miłości oraz kult, szczególnie w formie modlitwy. Ktokolwiek jednak weźmie pod uwagę nieopisany chaos w poglądach ludzi na Boga i zaświaty panujący w całej przeszłości i w naszej współczesności, powinien zwątpić w sensowność tych wszystkich mitologicznych doktryn i właśnie przez szacunek dla ewentualnie istniejącego Boga odrzucić cały ten mętlik. Nie lepiej ma się sprawa miłości do Boga: Jeśli ukonkretnieniem tej miłości ma być miłość do człowieka, to każdego powinna przerazić wysnuta w dziejów ludzkości konstatacja, że najwięcej zbrodni i krzywd popełniono w imię Boga i tak jest do dziś. Nie mniej przerażające jest to, co ludzie wierzący w Boga czynią swoim „bliźnim” z egoistycznych czy nacjonalistycznych pobudek. Jakież tedy podstawy ma nadzieja na zbawienie? Oczywiście, religie wytworzyły znakomite sposoby uspokajania sumień: spowiedź, modlitwa, ofiara, komunia, wiatyk, ostatnie namaszczenie, ale czyż lekceważeniem pełnego wynagrodzenia wyrządzonych komuś krzywd nie urągają one poczuciu sprawiedliwości? Złe są również uzależnienia, nałogi, szkodzące samym nałogowcom i ich otoczeniu: pijaństwo, papierosy, narkomania, hazard, itd. Groźne są również rzekomo najniewinniejsze, bo najbardziej zdradliwe, uzależnienia kultowe: dewocja, bigoteria, gdyż nie tylko powodują niesnaski w najbliższym otoczeniu i podsycają nienawiść wyznaniową, ale, co najgorsze, blokują właściwy kult, o którym powiemy później.

Religie i sekty mają charakter entropijny (co znaczy: demoniczny) także w drugim, węższym znaczeniu: Wszystkie zjawiska zachodzące w przyrodzie odbywają się zawsze w takim kierunku, że entropia układu wzrasta (Mała Encyklopedia Powszechna PWN, Warszawa 1958). Religie i sekty rodzą się zazwyczaj w atmosferze cudowności lub apokaliptycznych nastrojów. Ileż to cudów zawierają księgi święte opisujące narodziny tak zwanych religii światowych! A czymże jest apoteoza cudów jak nie kultem łatwizny, tym samym, który rodzi wszelkie złodziejstwa i rozboje, zdobywanie upragnionych rzeczy z cudzą krzywdą, a tanim kosztem? A ponieważ w procesie rozwoju religii i sekt ich mitologiczne doktryny pączkują jak drożdże, mnożą się rozłamy pociągające konieczność rywalizacji, to każda sekcja chcąc przyciągać jak najwięcej zwolenników, by nie zginąć, lecz zwyciężać, potęguje atrakcyjną nadprzyrodzoność, cudowność i wszelką inną łatwiznę. Świetnym przekładem jest doktryna Marcina Lutra, który ogłosił, że do zbawienia zbyteczne są dobre uczynki, świętość życia, wystarczy sama wiara w zasługi Chrystusa (Bądź grzesznikiem i grzesz mocno, ale jeszcze mocniej wierz). Co więcej, ewangelicy wierzą, że w ogóle ominie ich jakikolwiek sąd po śmierci, że bez sądu przejdą do szczęśliwej wieczności na podstawie tych oto słów Jezusa: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia (J 5, 24). Podobny pęd ku łatwiźnie widać w innych religiach. Na przykład w japońskiej wersji buddyzmu zamiast nirwany centralnym pojęciem jest „czysta ziemia”, bądź „zachodni raj”, którego władcą jest Amitabha. Wypowiedzenie jego imienia to najpewniejsza droga do osiągnięcia zbawienia w raju (...) Zaś ideę wyłącznej skuteczności wiary, bez jakiegokolwiek współdziałania człowieka, rozwinął Szinran Szonin (Gerhard J. Bellinger, Leksykon religii świata, WP, Warszawa 1999 s.55). Mimo iż był mnichem, ożenił się, odrzucił post i celibat. Dlatego mahajana mająca 173. 111, 000 wyznawców jest najliczniej reprezentowanym kierunkiem buddyjskim, wyprzedzającym hinajanę i wadżrajanę.


ENTROPIA ATEISTÓW, BEZWYZNANIOWCÓW I NIEWIERZĄCYCH


Mogłoby się wydawać, że skoro tak entropijne są światopoglądy religijne i sekciarskie, a przy tym zawsze jakoś obciążone powinnościami wobec bogów, a raczej wobec władz duchownych, to ani chybi najlepsze, wprost idealne, są wszystkie pozostałe. Wobec tego nie do wytłumaczenia byłby fakt, że – według Bellingera – w skali świata ateistów jest zaledwie 4,4 procent, a bezwyznaniowców i niewierzących 16,4 procent. Łącznie nie stanowią nawet jednej czwartej ludności świata. Otóż ten stosunek ich ilości do ilości ludzi wierzących nie jest przypadkowy. Można odliczyć szeroki margines błędu na konto faktu, że wierzący uważają się za lepszych i ochoczo deklarują swoją wiarę, choć często nader wątpliwą, a niewierzący postępują raczej na odwrót, ale ta miażdżąca przewaga wierzących wymaga pełniejszego wyjaśnienia.

Po pierwsze, ważnym powodem tak wielkiej ilościowej przewagi wierzących nad niewierzącymi są tradycje, nawyki rodziców i dalszego otoczenia, a nade wszystko – intensywna indoktrynacja w szkole i w kościele, podczas gdy żadna władza czy instytucja nie nakłania dzieci i młodzieży do niewiary, a choćby nawet, to nie tak uparcie i skutecznie, jak to czynią duchowni w swoim najżywotniejszym interesie. Nawet i rodzice, choćby sami nie byli wierzący, mają powód, by w niedziele i święta wysyłać dzieci do kościoła, a w szkole na naukę religii, bo tam katecheta wbije im do głowy: Czcij ojca i matkę swoją, abyś długo żył i dobrze ci się powodziło. To, że wraz z tym dziecko jest faszerowane irracjonalnymi mitami kłócącymi się z rzetelną wiedzą innych przedmiotów nauczania i wdrażane do bałwochwalstwa, nikogo specjalnie nie martwi. A mity, przekonania i nawyki wtłoczone w plastyczny umysł dzieci wypaczają ich umysły na całe życie, co można porównać do zniszczenia wierzchołków młodych drzewek, z których już nigdy nie wyrosną dorodne, proste drzewa.

Po drugie, uczestnictwo w życiu religijnym jakoś tam wzbogaca wrażenia i urozmaica życie. Ważną rolę spełniają dni wolne od pracy i coroczne święta.

Po trzecie, sam instynkt samozachowawczy buntuje się przeciwko perspektywie śmierci i kompletnego unicestwienia. Arnold Toynbee, rozważywszy wszystkie postawy wobec śmierci i wierzenia z nią związane, taką sformułował konkluzję: Wierzenia te różnią się zasadniczo, lecz ich wyznawców łączy jedno wspólne pragnienie: wszyscy chcemy w momencie rozstania się z tym życiem pozostawić możliwie najczystszą kartę naszego zdrowia duchowego, świadczącą o takiej doskonałości, jaką tylko może osiągnąć człowiek (A. Toynbee i inni, Człowiek wobec śmierci, Warszawa 1973, s. 266). Już to świadczy o pozytywnym wpływie pragnienia szczęśliwego „życia po życiu” na życie osobiste i społeczne. Znany ateista Richard Dawkins napisał: Koncepcja nieśmiertelności stała się tak powszechna, bo doskonale współgra ze skłonnością do myślenia życzeniowego, a myślenie życzeniowe jest poważną siłą (Bóg urojony, CiS, Warszawa 2007, s. 263). Czy koniecznie trzeba pozbawiać ludzi nadziei i orientacji na wieczność, skoro nie ma rozstrzygających dowodów na to, że śmierć kończy wszystko, a ta orientacja nikomu nie szkodzi, lecz pomaga w moralnych walkach i opromienia życie?

Po czwarte, istnieje wiele przesłanek na rzecz tezy, że nie jesteśmy samotni we Wszechświecie ani też nieprzekraczalnym szczytem jego rozwoju. Marian Jurkowski w książce Język Kosmosu (Warszawa 1986, s. 195) zauważa, że istnieje poważna trudność w zasadzie: Żadna istota nie postrzega bezpośrednio organizmu swej nadistoty. Tak więc minerały nie postrzegają roślin, rośliny zwierząt, zwierzęta umysłu człowieka, a umysł człowieka nie postrzega swej nadistoty, która nie jest mu znana i nie może być poznana. Czy wobec tego ateizm naprawdę jest bezbłędny i niepodważalny?

Po piąte wreszcie, w związku z powyższymi punktami, główną entropią czyli nieładem w życiu ateistów, agnostyków i bezwyznaniowców jest poważna deprecjacja wartości duchowych w porównaniu z materialnymi, co w skali ogólnej prowadzi do odwrócenia, sfałszowania ich naturalnej hierarchii. Tylko jednostki potrafią nie ulegać tej presji, boć nawet zdeklarowany materialista Epikur wyżej cenił wartości duchowe, gdyż napisał: dobra duchowe są wyższe, dają bowiem przyjemności więcej, a to dzięki temu, iż umysł obejmuje nie tylko teraźniejszość, ale siłą wyobraźni również przeszłość i przyszłość.

ZARYS ŚWIATOPOGLĄDU NAUKOWEGO


W okazałej księdze Fascynujące dzieje planety Ziemi (Reader’s Digest, Warszawa 2007) czytamy: Nasza obecność w kosmosie jest związana z wszystkimi zjawiskami zachodzącymi we Wszechświecie. Mamy wiele wspólnego ze wszystkimi obiektami jaśniejącymi na niebie. Gwiazdom zawdzięczamy wytworzenie większości atomów. Z niektórych z nich zbudowane są na przykład nasze oczy, które pozwalają te gwiazdy obserwować. Wbrew temu, co długo głosili naukowcy, Wszechświat nie jest wieczny ani niezmienny. (...) Poznając historię Wszechświata, zaczynamy się czuć częścią całej przyrody.

Ma to niewyobrażalne znaczenie dla budowy światopoglądu naukowego. Nie tylko naukowcy, ale i kapłani wpajali nam fałsze: ignorowali Wszechświat, naszego wielkiego Ojca, a uczyli kochać jako Ojca niepoznawalnego Boga. Blokowali poznanie faktu, że jesteśmy nieodłącznymi cząstkami Wszechświata i przysługują nam wszystkie jego prawa, których splot i moc jest tym, co nazywamy Duchem. Wiele mówiący jest przeto tytuł jednej z książek Hoimara von Ditfurtha – Dzieci Wszechświata.

Wspomniany wyżej Dawkins zawarł w swojej książce arcyważne zdanie na temat ewolucji: Dobór naturalny działa, ponieważ jest to jednokierunkowy mechanizm kumulacji udoskonaleń (s. 201). Dla naszych celów najważniejsze jest przesunięcie akcentu z doświadczenia zewnętrznego, wykorzystywanego przez biologów, fizyków i kosmologów, na intersubiektywne doświadczenie wewnętrzne, podmiotowe. Skoro nie tyle mieszkamy we Wszechświecie, ile JESTEŚMY WSZECHŚWIATEM, to niewątpliwie ten jednokierunkowy mechanizm kumulacji udoskonaleń funkcjonuje i w naszym podmiocie, co przejawia się w naszym podmiotowym doświadczeniu jako IDEALIZACJA. Zarówno z własnej introspekcji, jak i z psychologii wiemy, że bez idealizacji nie byłoby zarówno miłości warunkującej humanistyczną prokreację i istnienie naszego gatunku, jak i twórczości, bez której nie byłoby techniki, nauki, cywilizacji i kultury. I nie byłoby – co tutaj szczególnie ważne – wymyślonych przez ludzi bogów. Wybitny sceptyk Dawid Hume napisał: Dążność do idealizacji stale pcha ludzi w górę, od posągu czy materialnej podobizny bóstwa do niewidzialnej mocy, do bóstwa nieskończenie doskonałego, Stworzyciela i władcy Wszechświata (Dialogi o religii naturalnej, PWN, Warszawa 1962, s. 215). Idealizacja to upodmiotowiony, obiektywny trend rozwojowy, który sprawił, że po Wielkim Wybuchu z mgławic powstały galaktyki, gwiazdy, planety, a na naszej planecie, w drodze ewolucji, poprzez rozwój życia, roślin i zwierząt, doszło do pojawienia się nas, ludzi, istot wyposażonych w osobowość, podmiotowość i duchowość.

Drugim obok idealizacji darem naszego wielkiego Ojca-Wszechświata jest zasadnicza AUTONOMIA. – rozwijanie się według własnych wewnętrznych praw, czego wewnętrznie, podmiotowo doświadczamy jako poczucia wolności.

Wszechświat, jako dawca tych darów, jest amoralny, o czym świadczą katastrofy kosmiczne i klęski żywiołowe, nasze choroby i śmierć, dlatego ludzie idealizują nie tylko dobro, prawdę, piękno, wzniosłość, ale i zło, fałsz, brzydotę, podłość, a autonomia przybiera postacie samowoli, despotyzmu i terroru. Ale dobór naturalny „pomyślał” o środkach zaradczych, którymi są: po pierwsze, pokrewieństwo, po drugie – wzajemność, a po trzecie – darwinowskie korzyści z dobrej reputacji (Bóg urojony, s. 299). Na tych ewolucyjnych podstawach nasza wielka Matka-Ludzkość, utworzona przez dobór naturalny z części Wszechświata jak Ewa z żebra Adamowego, wyposażona w empatię, użycza nam swego cennego daru – wszechstronnej, osobistej kultury, której zadaniem jest uszlachetnianie darów Ojca. Obowiązkiem jednostek jest umiejętne wykorzystywanie i rozwijanie tych darów.

Na tych kosmologicznych i ewolucyjnych podstawach można pokusić się o stworzenie zarysu światopoglądu naukowego. Przypomnijmy sobie wymienione na wstępie te cztery składniki religijnego światopoglądu: wiarę w Boga, miłość ku Niemu, nadzieję zbawienia i kult, którego ośrodkiem jest modlitwa. Na tych naukowych podstawach wszystkie te składniki mogą mieć charakter naturalny, aczkolwiek wiara musi mieć charakter tajemniczy, bo inaczej nie byłaby wiarą, ale wiedzą. Zrozumiemy to łatwiej, gdy ponownie zajrzymy do księgi Fascynujące dzieje planety Ziemi, by mieć wyobrażenie o chronologii budowy naszego ziemskiego domu:

Załóżmy, że od powstania Wszechświata do dnia dzisiejszego minął rok. Chwila Wielkiego Wybuchu nastąpiłaby 1 stycznia o godzinie 0, zaś teraz, gdy to czytasz, byłby 31 grudnia, godzina 23 59 minut i 59 sekund. W tej skali czasowej Układ Słoneczny i Ziemia pojawiłyby się 13 września, natomiast pierwsze przejawy życia na Ziemi – 11 października, pierwsze kręgowce – 19 grudnia, ssaki – 26 grudnia, człowiekowate – 31 grudnia o godzinie 21 i 45 minut, neandertalczyk – tego samego dnia o godzinie 23 i 57 minut, piramidy egipskie – o godzinie 23, 59 minut i 50 sekund. Jednym słowem – cała nasza prehistoria trwała tylko parę godzin, zaś historia – kilka sekund. Można dostać zawrotu głowy!

Mając to na uwadze musimy założyć, że tak pomysłowym a potężnym budowniczym naszego kosmicznego domu musiała być jakaś tajemnicza Inteligencja, naturalna, ale znajdująca się poza zasięgiem naszych obecnych możliwości poznawczych. Ona sama musi być dla nas przedmiotem wiary, ale znamy kosmiczne prawa-dary, którymi się posługuje. Przecież już fizyczne prawo grawitacji jest dla nas nieocenionym darem, bo gdyby go nie było, nie moglibyśmy celowo się poruszać, przemieszczać, pracować. Tym cenniejsze są dla nas powyżej wymienione prawa-dary, dzięki którym możemy się rozwijać, tworzyć swoją ekologiczną niszę. Wszystkie te prawa naszych wielkich Rodziców, z prawem ukierunkowanego rozwoju Wszechświata na czele, funkcjonują w naszej podmiotowości jako DUCH NAJWYŻSZEGO, czyli szlachetny poryw do myślowego planowania i praktycznego realizowania tego, co w konkretnej sytuacji jest stosunkowo Najwyższe, czyli optymalne.

Ateiści energicznie negowali i negują istnienie Boga, a dziwnym trafem nie wyjaśnili pojęcia wszechświatowego Ducha, który dla panteistów jest Bogiem. Otóż ten Duch to nic innego jak zespół praw kosmicznych, które mają ściśle duchowy charakter dopiero w naszym podmiotowym doświadczeniu. Autonomia naszego wielkiego Ojca-Wszechświata to dla nas duchowa wolność, a rozwojowy trend ku coraz wyższym formom bytu – od wrzącej plazmy po naszą osobowość, podmiotowość i duchowość – to iście boska idealizacja, uszlachetniania empatią i kulturą Matki-Ludzkości. W sferze ludzkich doznań nie ma niczego wyższego niż ten upodmiotowiony rozwojowy trend. Naukowcy mylą się ograniczając jego genezę do sfer psychiki czy socjologii. Nie umieją skojarzyć tego, co Najwyższe w nas z tym, co Najwyższe w otaczającej nas przyrodzie, choć zachwycają się jej pięknem: zrywają kwiaty i stawiają je we flakonie na stoliku. Gdzie lepiej wypoczywamy niż na łonie przyrody? Który artysta potrafi tworzyć coś doskonalszego niż jej twory, żywe organizmy, które same się reprodukują i regulują? A to, że potrafimy tworzyć maszyny, jakich nie ma w przyrodzie, wcale nie pomniejsza twórczych mocy Ducha Najwyższego mieszkającego w nas, ale je uwydatnia. Kosmologowie potrafili opisać cud narodzin widzialnego Wszechświata, który dokonał się w niewyobrażalnej głębinie przeszłości liczącej piętnaście miliardów lat, a ateistów jakoś nie intryguje pytanie, skąd wzięła się ta drobina o niewyobrażalnej masie i kto spowodował ten jej Wielki Wybuch? Czy nie mylimy się uważając naszą osobowość za najwyższą postać bytu i lekceważąc prawa naszych wielkich Rodziców, które nas wytworzyły?

Nieodzownym wstępem do uznania i doskonalenia naukowego światopoglądu musi być rozliczenie się w własnym kapitalnym idiotyzmem, polegającym na lekceważeniu autentycznego bóstwa w nas – naszego DUCHA NAJWYŻSZEGO, którego mocą stworzyliśmy to wszystko, czym możemy cieszyć się i chlubić, a przeskakiwaniem ponad naszymi wielkimi Rodzicami, na wzór pcheł, ku wytworzonym przez własną mitologiczną wyobraźnię NAJWYŻSZYM DUCHOM, demonom entropijnej łatwizny, których mocą najskuteczniej wyniszczamy się nawzajem i szykujemy sobie ostateczną zagładę. CENTRALNĄ PRAWDĄ NAUKOWEGO ŚWIATOPOGLĄDU JEST PODMIOTOWY KULT NASZEGO DUCHA NAJWYŻSZEGO – przeciwstawiony przedmiotowemu kultowi mitologicznych bałwanów, najwyższych duchów. Dopóki tej prawdy nie uznamy i nie uskutecznimy, nic z nas, z naszych najofiarniejszych wysiłków zmierzających do naprawy ludzkiego świata od wierzchołków aż po doły społeczne.

Ten podmiotowy kult nie wymaga myślenia i mówienia o jakimkolwiek bogu, gdyż autentyczny Bóg sam funkcjonuje w nas jako podmiot boskiej kontynuacji dzieła stworzenia, które, jak to wynika z powyższej chronologii, zaledwie na dobre się zaczęło. Ów kult podmiotowy najtrafniej można nazwać MODLITWĄ CZYNEM, radykalnie przeciwstawną mechanicznemu poruszaniu wargami, w zasadzie obłudnemu deklarowaniu miłości. Prawdziwą miłością jest użyczanie Bogu własnej podmiotowości i współdziałanie z Nim, wobec czego Bóg i religia to tylko dwie strony jednego i tego samego Aktu.

Do najgroźniejszych demonów należy skostnienie umysłowych stereotypów, typowa choroba zawodowa profesorów, ale dosięgająca wszystkich ludzi przywiązanych nawykami do strupieszałej tradycji. Najnędzniejszymi ofiarami demona są ci, którzy w tym, co cały ludzki świat gubi, widzą swój materialny interes. To właśnie mistrzowie przedmiotowego kultu mitologicznych bałwanów – skądinąd „czcigodni” kapłani i całkiem mili ludzie – staną murem przeciwko najpilniejszej zmianie.

Nieprzypadkowo powyżej najmocniej podkreślałem podmiotowy kult naszego własnego Ducha Najwyższego jako centralną prawdę naukowego światopoglądu. Znaczy to, że ja nikomu niczego MERYTORYCZNIE nie narzucam, poza tą jedną CZYSTO FORMALNĄ RADĄ, by każdy człowiek we własnym interesie był bezwzględnie WIERNY SAMEMU SOBIE, TEMU, CO NAJWYŻSZE W NIM SAMYM. Nie wyklucza to oczywiście czerpania merytorycznych informacji z wszelkich innych źródeł. A jeśli ja radzę Ci Czytelniku, byś był wierny sobie, temu, co NAJWYZSZE W TOBIE, to nie masz podstaw do pomawiania mnie o fundamentalizm. „RÓBTA CO CHCETA!”

W innym eseju obszerniej pisałem o tym, że wierność Duchowi Najwyższego generuje i afirmuje nasze własne wyższe, idealne Ja, które jest latoroślą tegoż Ducha, wieczystej esencji WSZECHRZECZYWISTOŚCI. Kto tę latorośl rozwinie, osiągnie zbawienie, kto ją zniszczy przez zmaterializowanie, tego w momencie śmierci czeka kompletne unicestwienie, a kto ją wynaturzy, czyli zdemonizuje, czeka go wieczność w królestwie Demona, kosmicznego zła, czyli potępienie. Nasze zbawienie jest wymagane i uzasadnione SENSEM KOSMOGENEZY, stokroć ważniejszym niż sens naszej egzystencji.

Tematyka światopoglądowa dotycząca roli naszego wielkiego Ojca ściśle wiąże się z tematyką roli naszej wielkiej Matki, którą jest rozwinięcie wszechstronnej kultury osobistej wszystkich ludzi przez odpowiedzialne za to instytucje. Tu również występuje ostry antagonizm między wychowaniem kulturalnym a wychowaniem religijnym, dlatego wychowanie kulturalne jest zepchnięte na margines. Istnieje już książka mająca służyć temu wychowaniu, ale jej nakład prawdopodobnie został już oddany na przemiał, a jej autor jest wytrwale dyskryminowany, bo odpowiedzialne instytucje wolą służyć demonom.


Kraków, 15 grudnia 2008 r. Stanisław Cieniawa