SZANOWNI PANOWIE:

            Szkoda, że tak późno odpowiedzieliście - ja już o tej sprawie zapomniałem, tego Waszego czasopisma już nie mam i nie wiem, co Wam posłałem, a Pan Setkowicz polemizując ze mną nie przypomniał mi tytułu dzieła, którego tezy odrzuca.


            Zasadnicza sprawa jest taka: wszystkie Kościoły chrześcijanskie są podłe, drańskie w stosunku do Biblii (tu sie zgadzamy), a sama Biblia jest podła, dranska w stosunku do nas, żyjących w zgoła innym świecie niż ten, w którym ją pisano (i to nas różni, bo o ile pamietam, jesteście fanatykami dosłownego jej odczytywania i stosowania). Nie skostniała Biblia, ale obecna wiedza o nas i społeczeństwie, o naszym świecie i Wszechświecie, powinna być naszym drogowskazem. Z całego serca Wam życzę, przeczytajcie choć jedno solidne dzieło kosmologiczne, na przykład książke Hoimara von Ditfurtha Dzieci Wszechowiata (dawniejsza, lecz bardzo łatwo sie ją czyta), lub jakąś nowszą, np. Briana Greene`a Piekno Wszechowiata, a gwarantuję Wam, że zrozumiecie, w jakim dołku siedzicie. Nasza Ziemia to pyłek we Wszechowiecie, ludzkość to marna pleśn na niej, jest niczym wobec milionów zaludnionych planet miliardów słońc w miliardach galaktyk, a Biblia bezczelnie nam kłamie, że Ziemia jest ośrodkiem stworzenia i podnóżkiem nóg Boga. Dlatego w najbardziej otumanionym przez kler kraju, w Polsce, jeszcze w XIX wieku Kopernik był wyklęty a ludzie wierzący w jego system popełniali grzech cieżki, bo w Biblii stoi jak wół, że Jozue zatrzymał słonce na parę godzin, aby Żydki mogli dokonczyć krwawej jatki na prawowitych mieszkańcach podbitych ziem jako bandyccy najeźdźcy (Księga Jozuego, rozdział 10, wiersz 13). Czy całe późniejsze dzieje nie były i nie są wzorowaniem się na tej księdze? A czy palenie na stosie milionów kobiet jako czarownic nie jest wypełnianiem rozkazu Biblii: Nie pozwolisz żyć czarownicy (Księga Wyjścia, rozdz. 22, w. 17)? Ktokolwiek uwielbia Biblię, ten chce, żeby przywróciła i utrwaliła taki świat, w którym czarujące urodą kobiety i najświatlejsi myśliciele, lekarze, krojący trupy, by nauczyć się anatomii i żywych leczyć, byli paleni, to jest uśmiercani w nieopisanych męczarniach, a władcy dla własnej pychy i głupoty raz po raz urządzali masom wojsk rzezie i masakry - wszystko to z błogosławieństwem kapłanów i zakonników, którzy pobożnie modlili sie nad nieszczęśnikami smażonymi w płomieniach stosu - na mocy ich oskarżenia i wyroku! To była miłość, wiara, pobożność! Nawet i ponoć najwznioślejsza doktryna miłości - Jezusowa Ewangelia, jest najeżona okrucieństwem: ileż to razy tam czytamy o "płaczu i zgrzytaniu zębów", o tym, że ktokolwiek złamie jakiś tam nakaz, będzie przez wieczność smażony w ogniu nieugaszonym! Czy w tej dysproporcji jest jakiś sens, elementarna sprawiedliwość?


            Ateiści, agnostycy, liberałowie, mają rację o tyle, o ile odrzucają wszelkie "pisma święte", a tym bardziej kapłańskie zbójeckie doktryny i praktyki, ale nie mają racji ignorując to, co w człowieku wzniosłe, dobre, piękne i szlachetne, stosownie do aktualnych, konkretnych sytuacji. Można sobie i Biblię poczytywać, bo są tam i cenne teksty, ale zawsze pod surową kontrolą własnej intuicji Najwyższego, która zamiast nauczania religijnych doktryn i obrzędów powinna być troskliwie kultywowania w procesie domowej i szkolnej edukacji, w naukowo opracowywanym systemie wychowania.

        Najwiekszą zakałą świata jest wpojony nam przez kapłanów nawyk myślenia o Bogu jako podobnym do nas osobowym tatusiu, który z wyżyn swego nieba i majestatu każdego człowieczka dogląda i surowo karze, a hojnie nagradza za ścisłe stosowania się do nakazów jego kapłanów. W Pańskim liście, Panie Setkowicz, dominuje takie pojęcie Boga. I Jezusowi Pan imputuje, że musiał tak właśnie jak uczą kapłani, Boga, swego Ojca pojmować. Zapomina Pan o jego słowach, że BÓG JEST DUCHEM (Jan, rozdz. 4, wiersz 24), i że powinniśmy być tak doskonali, jak On (Mateusz, rozdz. 5, wiersz 48). Odejdźmy od wszelkich kapłanskich doktryn, a oprzyjmy się na WŁASNYM DOŚWIADCZENIU. Każdy człowiek, nawet nie wiedząc o tym, doświadcza własnej intuicji Najwyższego, bo stale odrzuca dobre na rzecz lepszego, a lepsze - na rzecz najlepszego - Najwyższego pod jakimś względem. Gdyby rodzice i środowisko, szkoły nie psuły dzieci wpajaniem kapłanskich doktryn i zachowań, idiotycznych a gorszących praktyk obłudy, natomiast - choćby z pomocą literatury czy nawet i Biblii - wdrażały do kultywowania i wierności własnej intuicji Najwyższego, jako WSZECHŚWIATOWEMU DUCHOWI DOSKONAŁOŚCI, KTÓREGO CZYSTKĄ I PRZEJAWEM JEST NASZ WLASNY DUCH WYRAŻAJĄCY SIĘ JĘZYKIEM NASZEJ INTUICJI NAJWYŻSZEGO - to mielibyśmy zgoła inny świat. Wówczas byłoby w nim miejsce i dla duchowieństwa, które by tak właśnie pojmowało swoją misję i tak ją spełniało.

            Niezależnie od tego, jak Jezus pod wpływem panującej wówczas mentalności o swoim Ojcu się wyrażał, mamy podstawę myśleć i twierdzić, że ów Ojciec-Bóg był dla niego takim właśnie wszechowiatowym duchem doskonałości, a on i wszyscy ludzie kierujący sie własną intuicją Najwyższego - jego naturalnymi dziećmi. On nie wynosił się tak wysoko ponad innych, raczej innych podnosił do własnego poziomu. W referowanym nam przez Jana Ewangelistę zasadniczym sporze z kapłanami, powiedział: Czyż nie napisano w waszym Prawie: Jeżeli Pismo nazywa Bogami tych, do których skierowano słowo Boże, to czemu mnie mówicie ? (10, 14). Tak, tak, bo intuicja Najwyższego to jest właśnie mniej lub wiecej wyraźne słowo Boże, skierowane do każdego człowieka BEZPOŚREDNIO, a nie poprzez innych, bo inni, mimo najlepszych chęci, nie czują tego, co my czujemy, nie siedzą w nas, nie znają naszej konkretnej sytuacji i nie są za nas tak odpowiedzialni, jak my sami za siebie odpowiedzialni jesteśmy. I tylko wtedy, gdy jesteśmy bezwzględnie wierni Bogu - który "przemawia" do nas intuicją Najwyższego, DOŚWIADCZAMY SZCZEŚCIA, to jest tego duchowego spokoju i ładu, którego nie jest w stanie dogłębnie zrujnować żadne niepowodzenie, żaden ból, nawet śmierć. Oto dlaczego Szczęście Absolutnej Wierności Intuicji Najwyższego - w skrócie SAWIN, SAWINIZM - jest jedynym, empirycznie i teologicznie, naukowo uzasadnionym MODELOWYM STYLEM ŻYCIA AUTENTYCZNEGO CHRZEŚCIJANINA I KAŻDEGO MĄDREGO CZŁOWIEKA. Oczywiście wiadomo, że naukowy model to niedościgły wzór, nikt nie jest i nie może być zawsze i wszędzie doskonałym, pełnym sawinistą, nawet Jezus takim nie był, ale jest to jedyna opoka, na której zawsze i wszędzie możemy sie oprzeć w zgiełku życia i mnóstwa doktryn, niepowtarzalnych sytuacji. SAWIN to model czysto formalny, dlatego możliwy do śmiałego stosowania zawsze i wszedzie. Można przypuszczać, że ten "Duch Boży" przenika całą przyrodę, stosownie do stopnia jej rozwoju.

            Tak wiec rację miał i Apostoł Paweł, gdy pisał: Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi (List do Rzymian, rozdz. 8, wiersz 14). Zatem nie tylko Jezus. Uniwersalny Duch doskonalenia, przenikający całą rzeczywistość, nie musi być pojmowany metafizycznie. Przecież kosmologia uczy, że Wszechświat miał początek w tzw. Wielkim Wybuchu i rozwija się: z pierwotnej plazmy powstały mgławice, gwiazdy, planety, m. in. nasza Ziemia, a na niej życie, rośliny, zwierzęta, ludzie i ich kultura. Gdyby zejść na skrajny materializm, to można by rzec, że duch w ogóle to wpływ uniwersalnego prawa kierunkowego rozwoju. Ale nie musimy sie tak zapędzać: jesteśmy wciąż na skraju oceanu tajemnic. Kto sto, czy dwieście lat temu wiedział o potędze energii jądra atomowego lub o znanych nam możliwościach elektroniki?


            Niestety, wiele wskazuje na to, że ta wiedza na niewiele nam się przyda, gdyż najprawdopodobniej unicestwimy się sami. A do samozagłady elegancko wiodą nas kapłani, zwłaszcza ci hierarchowie, tak kolorowo ubrani i budzący postrach swoimi okazałymi nakryciami głów - siedlisk krańcowej obłudy i egoizmu. I nawet w sektach nie ma żadnej nadziei: Każda, gdyby zdobyła taką materialną i polityczną potęgę będzie jeszcze gorsza, jeśli nie skieruje siebie i świat na boski szlak sawinizmu.

                                                                                                                                      Stanisław Cieniawa
Kraków, 5 Kwietnia 2007 r.