Nie wierz, że czyjaś krew Cię zbawi: zbawi Cię własne SAWIN

(Wysnuj tę prawdę z tego listu do kogoś innego)


Dopiero co otrzymałem z Redakcji „Fakty i Mity” informację, że Pan jest najwyższym arbitrem w interesujących mnie sprawach, dlatego natychmiast do Pana się zwracam.

Ciekawy jestem, co Pan mógł sobie pomyśleć, gdy w tym samym numerze świątecznym (nr 15 z 16 kwietnia 2009 r.), gdzie znajduje się gloryfikacja odkupieńczej ofiary Jezusa w Pańskim artykule pod tytułem Odkupieni, chcąc nie chcąc przeczytał w artykule Marka Kraka takie zdania: Chrześcijaństwo, które stworzyło tę chorobę grzechu, wynalazło na nią nie mniej makabryczne lekarstwo – krew Chrystusa (...) Ozdrowieńcze taplanie się we krwi własnej ofiary – jakaż obłędna wyobraźnia zrodziła coś takiego.

Mimo że jestem takim samym przeciwnikiem ateizmu Kraka, jak i gloryfikacji strupieszałej Biblii, w tej sprawie jestem po jego stronie. Ja napisałbym jeszcze ostrzej: ta doktryna Odkupienia niepomiernie urąga Bogu: mimo iż jest On – według wierzących w Niego - Najwyższą Mądrością, nie znalazł lepszego sposobu na uratowanie swojego majestatu, jak tylko okrutne ukrzyżowanie własnego jedynego, najukochańszego Syna! Dał przy tym dowód, że wyżej kocha swoje niewydarzone stworzenia niż Syna i własną Boską godność, bo w trosce o uratowanie ludzi od grozy piekła, którzy wobec niego nie liczą się wyżej niż mrówki (przecież On, jako najwyższy Sędzia mógł im tym razem wybaczyć) sam zniżył się do chorobliwej kondycji sadysty, a Jezus, o ile chętnie zgodził się na mękę krzyża dla tychże kąsających mrówek, na kondycję masochisty. Bezdennie podłe jest kupczenie krwią niewinnego człowieka, traktowanie jej jako chemicznego płynu do prania własnych brudów. Toż to jeszcze gorsze niż dawne zabijanie niewinnych zwierząt na ofiarę! I czy ten koszmar Golgoty rzeczywiście coś światu dał? Jak było źle, tak jest. Miał racje Wolter pisząc, że chrześcijaństwo jest największym nieszczęściem, jakie ludzkości mogło się przytrafić.

Nie będę wywlekał innych zderzeń Pana z Krakiem, choć w kolejnych numerach jest ich wiele. Jak Pan może spać spokojnie wiedząc, że w wielu przypadkach, podobnie jak w przypadku Odkupienia, wina jest po Pańskiej stronie? To, że Redakcja „FiM” wiedząc o tych zderzeniach przystaje na to, bo nie tyle prawdą, co polityką się kieruje i przez to, jak cała lewica polityczna, skazuje się na klęskę, nie powinno Pana uspokajać. A jeśli uspokaja, to dowód, że i w Pana hierarchii wartości nie prawda, nie Duch Najwyższego, ale marne korzyści materialne i satysfakcja z publikacji są na szczycie, co też nie prowadzi do świetlanego wyniku.

Parokrotnie usiłowałem Pana przekonać, że nawet z przestarzałej Biblii można korzystać nie urągając jedynemu prawdziwemu Bogu – Duchowi Najwyższego, którego natchnienia są wiarygodniejsze niż głos sumienia będącego wytworem minionych warunków życia, zatem z reguły mylącego. Ale należałoby najpierw w jednym lub paru artykułach wykazać, że Jezus ponad wszystko kierował się własnym Duchem Najwyższego nazywając to „bezwzględnym posłuszeństwem woli Ojca” (Ewangelie aż roją się od dowodów) i stanowczo ustalić, że nie katolicka doktryna, ale przykład i nauka Jezusa ukazują nam jedyną prawdziwą i uniwersalną religię, religię, która dopiero w warunkach demokracji stała się naprawdę aktualna, a następnie czerpać z Biblii mnóstwo przykładów tej religii uwzględniając wpływ ówczesnych uwarunkowań, począwszy np. od Józefa Egipskiego. Dopiero wtedy Pańska praca nie byłaby dublowaniem staroci, ale miałaby nieoceniony pionierski walor – to byłaby nauczka dla Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego i dla MEN, jak powinna wyglądać w szkołach nauka religii. Nauka religii uniwersalnej, mogącej być odtrutką i na islam, i na religię Mojżeszową, na buddyzm, hinduizm i na wszelkie sekty!

Wiem, że dla Pana, jak i dla wielu innych, moje nazwisko jest zakazane, wprost cuchnące, toteż zapewniam Pana, że już uodporniłem się na krzywdę, jaka mnie od wielu lat spotyka tak ze strony wierzących, jak i niewierzących, gdyż walczę o jeden zintegrowany światopogląd, co uderza we wszystkie inne, skażone przeciwstawnymi fałszami. Ja się nie liczę, dlatego będę uszczęśliwiony, gdy Pan religię Jezusa uwydatni jako wzór. Wśród wielu teologów, którzy próbowali to robić, ale przelękli się sankcji Kościoła, bo to podkopuje jego interesy, na szczególną uwagę zasługuje dwóch: R. Winling i W. Słomka. Winling napisał: W miejsce zwrotu „wiara Jezusa” znajdujemy w Nowym Testamencie wiele fragmentów, które dostarczają wskazówek na temat całkowitej ufności Jezusa do Ojca: bezwarunkowe pierwszeństwo dla woli Ojca, trwanie w tej postawie bez względu na to, co się wydarzy, dyspozycyjność tak pełna, że nie chce znać godziny. Ta postawa całkowitego poddania się woli Ojca sięga szczytu w zachowaniu się w czasie męki (Teologia współczesna 1945 – 1980, Wyd. ZNAK, Kraków 1990, s. 369). W. Słomka podobnie jak Winling podkreśla we wzorze osobowym Jezusa jego „bezwzględne posłuszeństwo woli Ojca” i dodaje: Przykład i nauka Jezusa odsyłają nas do powinności uprzedzającej wszelkie powinności wolnego człowieka, mianowicie do powinności poznawania prawdy i wierności prawdzie poznanej (...) Zdrada tej powinności stanowi grzech, który jest u źródeł innych grzechów i innych zniewoleń (Wolność i zniewolenie, Wallington, New Jersey 1988, s. 28, 180). Tak więc niewierność sobie, temu, co Najwyższe w nas, jest autentycznym grzechem pierworodnym.

Oczywiście, problemem jest przejście od klerykalnej interpretacji tej Jezusowej wierności woli Ojca (nietrafnie nazwanej przez Winlinga „dyspozycyjnością”) do interpretacji racjonalnej, „świeckiej”, doskonale znanej nam z doświadczenia, jako wierności własnemu Duchowi Najwyższego (mającego, co można wykazać, kosmologiczną genezę). Ale bardzo łatwo to zrobić otworzywszy Ewangelię według Mateusza i czytając Kazanie na Górze (r. 5). Tam Jezus nadając subtelniejszą interpretację przykazaniom powtarza jak refren: Słyszeliście, że powiedziano przodkom... a ja wam powiadam... To dowodzi, że nie był on tu wierny Jehowie, który pouczał owych przodków, ale własnej intuicji Najwyższych, jak na owe okoliczności, wartości etycznych, które wkładał w stare formuły przykazań Dekalogu. Pan Jako wybitny znawca Biblii znajdzie setki przykładów na to, że patriarchowie i prorocy byli wierni nie Jehowie, ale własnej intuicji Najwyższego. Nadszedł czas, by w warunkach demokracji śmiało dokonać tego przejścia od woli Jahwe czy Allacha do naszego Ducha Najwyższego, który bez wątpienia jest kamuflowany nazwami bogów wyznaniowych. Najwyższy czas, by odrzucić te wszystkie zapośredniczenia wprowadzające nieporozumienia, kłótnie i wojny, i śmiało powiedzieć, że autentycznym autorem wszelkich szlachetnych natchnień jest nasz własny Duch Najwyższego – uniwersalny, a nie plemienny Bóg. Wówczas możemy odwoływać się do słów Pawła apostoła: Albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży, są synami Bożymi (List do Rzymian, 8, 14).

Nieocenione byłoby publiczne, w „FiM”, przesunięcie akcentu z zewnętrznych, jakże wątpliwych autorytetów na autorytet wewnętrznego „Ducha Bożego”, czyli jak najgłębszą i najszczerszą, jakby w ostatnim momencie życia, intuicję Najwyższego, nietrafnie nazwaną kiedyś przez Tillicha „troską ostateczną”. I tu istnieje niebezpieczeństwo subiektywizmu, ale o ileż mniejsze niż w interesownym i politycznym myśleniu! Ks. Józef Tischner dowodził, powołując się na św. Augustyna, że nawet ludzie źli, przestępcy, mają trafny osąd, ale niestety, nim się nie kierują. Już Owidiusz, poeta rzymski, zwierzał się: Video meliora proboque, deteriora sequor – intuicyjnie dostrzegam i pochwalam lepsze, a czynię to, co gorsze. Dlatego najdonioślejszym zadaniem wychowawców jest wpojenie - nie milionów nakazów i zakazów! - ale głównie dzielnej WIERNOŚCI intuicji najwyższego, czyli Jezusowej uniwersalnej religii. By łatwiej tego dokonać, wypada uświadamiać wychowankom, że natychmiastową gratyfikacją tej wierności jest subtelne duchowe szczęście, afirmujące nas jako autentyczne Dzieci Boże. Wobec tego centralnym prawem udanego życia gwarantującego zbawienie jest zależność SENSU życia, SZCZĘŚCIA, AFIRMACJI, od dzielnej WIERNOŚCI INTUICJI NAJWYŻSZEGO - w skrócie SAWIN. Sawinizm nierzadko wymaga heroizmu, ale czyż Jezus nie dał nam nieprzewyższalnego przykładu? Sawinizm jest ważniejszy od wszelkich modlitw i sakramentów, dlatego żarliwi naśladowcy Jezusa powinni nazywać się sawinistami, a nie chrześcijanami.

Niedobrymi wychowawcami są ci, którzy faszerują umysły dzieci i młodzieży drobiazgowymi nakazami i zakazami, często posługując się przy tym gderaniem i karami. To stary styl. Nie wiem, skąd mi to przyszło, ale ja będąc nauczycielem języka polskiego w szkołach średnich i filozofii w szkołach wyższych, nade wszystko kładłem nacisk na wierność samemu sobie, temu, co Najwyższe w nas, wpajałem poczucie osobistej godności okazując zaufanie, i dzięki temu miałem nadspodziewanie dobre wyniki, będące przedmiotem zazdrości. Dlatego sawinizm jest ugruntowaną na doświadczeniu zbawczą syntezą religii z ateizmem, która przydaje religii wartości ateizmu, a ateizmowi wartości religii, wyzwalając je od sprzecznych fałszów rodzących nienawiść.

Szanowny Panie Parma, apeluję, proszę, przejdź Pan na tę ścieżkę, a dokona Pan wiekopomnego dzieła i pan Krak będzie Pana podziwiał, a nie krytykował. Wystarczy brać pod uwagę kolejne postacie z Biblii, patriarchów i proroków, wykazywać, na ile ich poglądy były podyktowane natchnieniem Ducha Najwyższego, a na ile konkretnymi okolicznościami, to jest na ile możemy z nich korzystać, a na ile nie. Tylko w ten sposób można uczciwie, z korzyścią czytać Biblię. Proszę przyjąć garść załączników i potraktować je bez uprzedzeń, przekazać mi swoje uwagi, głównie na temat tych: Zaślubiny... Ateizmy... Może Pana wesprze i zachęci dokument przysłany mi ostatnio przez ks. prof. AP dr Andrzeja Kryńskiego.


Kraków, 23 kwietnia 2009 r. Stanisław Cieniawa