WOLNA  MYŚL  RELIGIJNA ?

 

         Mogłoby się wydawać, że nie ma niczego wspanialszego pod słońcem niż ta niczym nie ograniczona swoboda myśli w indywidualnym programowaniu własnej hierarchii wartości i dowolnym wynoszeniu na sam szczyt tych, które naszym zdaniem na to zasługują i których kult – sakralny czy naturalny – zwykło się nazywać religią. Jednak po głębszej rozwadze, wspartej doświadczeniem wybitnych twórców w tym zakresie okazuje się, że każdy z tych trzech tytułowych wyrazów musi być zakwestionowany, a tym bardziej łącząca je idea. Wobec tego pojawia się niebagatelny problem: jaką wartość wynieść na sam szczyt i jak określić nasz stosunek do niej, by jedno i drugie było możliwie niepodważalne, jak najmniej zwodnicze?

         Już wyobrażam sobie, jak tradycyjnie myślący filozof przejęty tym problemem zaczyna penetrować księgozbiory całego świata i planuje mrówczą robotę na długie lata, by dokonać solidnie „pogłębionej analizy” tego problemu i „uszczęśliwić” ludzkość szeregiem opasłych tomów, zarazem skrupulatnie unikając jakichkolwiek osobistych wniosków uchybiających naukowej skromności. My jednak świadomie „zlekceważymy” taką „pogłębioną analizę”, by nie zasłużyć na ironię pewnego humorysty, który napisał:

         „Chciałbym dożyć tych czasów, kiedy historia będzie liczyć trzysta tomów, by móc zobaczyć, jak będą jej uczyć się dzieci”.

         Żart żartem, ale wysunięty problem rzeczywiście zasługiwałby na wieloletnie opracowanie przez duży zespół specjalistów, dające taki wynik, iż z biedą zmieściłby się w trzystu tomach. Ja jednak, mając wrodzoną skłonność do syntezy, będę bardziej humanitarny wobec czytelników i postaram się ścieśnić tę problematykę do rozmiaru – trzech parokartkowych esejów, upraszając zarazem odbiorców, by zechcieli włożyć w ich przemyślenie niemal taki wysiłek, jakiego wymagałoby przestudiowanie trzystu tomów. Niech przy tym raczą wybaczyć usterki, wynikłe m. in. z tego, że chronologia ich powstawania jest odwrotna w stosunku do wyrażonej w ich układzie logicznej kolejności. Pierwszy obejmuje nie tylko religię, ale i filozoficzną problematykę światopoglądów wraz z metodologią, co załatwiam przykładowo  przez konfrontację stoicyzmu z chrystianizmem, drugi przedstawia wynik tej konfrontacji – autoapoteozę jako syntezę religii ze świeckością, a trzeci zawiera uzasadnienie tej autoapoteozy oraz wykaz istotnych różnic między kapłańskim Bogiem – Najwyższym Duchem a naszym naturalnym Duchem Najwyższego. A wszystko to dotyczy rozwijania Daru naszego wielkiego Ojca – Wszechświata, zaś na temat rozwijania Daru naszej wielkiej Matki – Ludzkości istnieje kolejny, obszerniejszy esej.

 

SIŁA I SŁABOŚĆ STOICYZMU

 

            O stoicyzmie piszą wszyscy historycy filozofii. Polacy mogą się rozczytywać w dziełach Władysława Tatarkiewicza, Jana Legowicza i wielu innych. Wobec tego stoicyzm nie jest religią, ale światopoglądem, który o tyle ma charakter naukowy, o ile człowiek w myśleniu o nim uwzględnia cztery jego składniki w następującej kolejności wyznaczonej uniwersalną strukturą celowego działania: 1/ z doświadczenia osobistego i dziejowego wartościująca intuicja wyłania szczytową wartość jako cel, 2/ ten cel człowiek koryguje i precyzuje w świetle naukowej wiedzy o świecie i ustala warunki konieczne do jego zrealizowania, 3/ w świetle tej wiedzy ustala warunki nieodpowiednie, uniemożliwiające realizację celu i 4/ ustala i weryfikuje w praktyce skuteczne sposoby i środki efektywnego przekształcania warunków nieodpowiednich w odpowiednie dla zrealizowania celu. Faktem jest, że nie można logicznie wywodzić zdań wartościujących ze zdań opisowych, ale można na odwrót, więc punktem wyjścia w budowie naukowego światopoglądu jest precyzowanie szczytowej wartości życia jako celu (1).

            Siła i słabość stoicyzmu była zależna od tego, na ile ich światopogląd zgadzał się, a o ile nie zgadzał z tą strukturą celowego działania. Co do pierwszego punktu, stoicy niby stawiali na szczycie wartości szczęście, ale w praktyce na szczycie stawiali „cnotę”. Tatarkiewicz pisze: Szczęścia nie można być pewnym, jeśli jest zależne od zewnętrznych okoliczności. Są tylko dwie drogi, by je sobie zapewnić: albo zewnętrzne okoliczności opanować, albo uniezależnić się od nich. Opanować ich całkowicie nie można, pozostaje więc jedno: uniezależnić się. Skoro nie można zapanować nad światem, trzeba zapanować nad sobą.  Tak więc ceniąc cnotę i tylko cnotę, mędrzec uniezależnia się od wszelkich niepomyślnych okoliczności, jakie by zajść mogły, i zapewnia sobie szczęście (2).

            Tak więc cnotę można zaliczyć do drugiego składnika światopoglądu: jako konieczny warunek szczęścia. Ale na czym polega cnota? Odpowiedzią była stoicka kosmologia. Stoicyzm pojmował Kosmos jako organiczną jedność materii i ducha. Jan Legowicz pisze: Najwyższym prawem jego istnienia jako materialnego bytu był wszystko przenikający „rozum świata”, który kierował wszystkimi związkami makro- i mikrokosmosu. Człowiek jest cząstką świata przyrody i kierując się rozumem, kieruje się tym samym Logosem, który rządzi Wszechświatem. Być dobrym i cnotliwym to tyle, co czuć w sobie „rozum świata” i nim się kierować. Ten „rozum świata” jest zarazem bóstwem. W tym rozumieniu grecki stoicyzm Zenona i Chryzypa został przyjęty przez Rzymian w interpretacji Cicerona, Warrona, Wergiliusza czy Horacego (3).

            Jeśli chodzi o trzeci składnik światopoglądu – warunki uniemożliwiające cnotę i szczęście – to zgodnie z powyższym były nimi rujnujące rozum afekty. Oto znów słowa Tatarkiewicza: Są cztery zasadnicze afekty: dwa z nich, zawiść i pożądliwość, zabiegają o rzekome dobra, a dwa inne, smutek i obawa, chronią od rzekomego zła. Koniecznie trzeba się ich wyzbyć. Najgorszy z afektów jest smutek, a więc i smutek z powodu cudzego zła, nieszczęścia, to jest współczucie. Należy kierować się wobec innych wyłącznie rozumem, a nie współczuciem. Powinnością mędrca jest „apatia” – wyniszczenie uczuć.

            Czwartym składnikiem światopoglądu stoików było życie zgodne z naturą Kosmosu – oczywiście cnotliwe, a to dla stoików znaczyło wyłącznie rozumne, bo rozum jest prawem i bóstwem świata.

            Jak się okazuje, stoicki światopogląd był pełny i silny, ale jednak po kilku setkach lat istnienia ustąpił chrześcijaństwu. Może byłoby do tego nie doszło, gdyby nie ta jego istotna słabość, jaką była sprzeczność między trzecim i czwartym składnikiem światopoglądu: główną jego normą było życie zgodne z naturą, ale ponieważ w naturze Wszechświata stoicy widzieli i ubóstwiali wyłącznie rozum, dlatego popadli w sprzeczność: kultywowali sprzeczną z ludzką naturą „apatię”. Inną słabością był panteizm, utożsamianie materii z bóstwem, ale tę słabość usuwał Poseidonios (135-50), interpretując ducha świata jako siłę natury, tę samą, która objawia się jako siła życiowa.

 

SIŁA I SŁABOŚĆ CHRZEŚCIJAŃSTWA

 

            Najzwięźlej, a zatem niezgodnie z wieloma szczegółami można powiedzieć, że siłą chrześcijaństwa jest nauka i przykład Jezusa, a słabością wkład Pawła apostoła, choć pozory mówią, że było i jest odwrotnie, bo przecież dopiero Paweł sprawił, że chrześcijaństwo stało się religią światową. Ale można pytać, czy to chrześcijaństwo jest religią, a nawet – czy religia jest tym, co ludzie w niej cenią, czego szukają.

            Otwórzmy Ewangelie i w Ewangelii według Mateusza przeczytajmy Jezusowe inauguracyjne Kazanie na Górze. Jezus zaczyna je od zapewnienia szczęścia tym, którzy odznaczają się swoistą cnotliwością: nie są łakomi na dobra materialne, są zasmuceni złem tego świata, są cisi, spragnieni sprawiedliwości, miłosierni, wprowadzają pokój, a za to wszystko – cierpią prześladowanie. Zatem podobnie jak stoicy na szczycie dóbr stawia szczęście uwarunkowane cnotami. Ale podczas gdy stoicy uzasadniali to tym, że ludzie jako cząstki rozumnego Wszechświata są szczęśliwi, gdy postępują rozumnie, Jezus uzasadnia to szczęście uzależnione od tak pojętych cnót – zgodnością z „wolą Ojca”, Boga. Ale cóż to był za Bóg? Czy był to żydowski Jahwe? Wcale nie! Oto gdy w dalszej części tegoż Kazania nadaje subtelniejszą interpretację przykazań Dekalogu, to powtarza jak refren: Słyszeliście, że powiedziano przodkom... a Ja wam powiadam..., co dowodzi, że nie był on tu zgodny z wolą Jahwe, który pouczał owych przodków: Abrahama, Izaaka i Jakuba, a zwłaszcza Mojżesza, nie był wierny woli tegoż Boga, według proroków i kapłanów metafizycznego Najwyższego Ducha, ale był wierny własnemu Duchowi Najwyższego dążącemu do określonego optimum, to jest do odkrycia możliwie Najwyższych wartości etycznych interpretowanych przykazań. Było to wstępne doznanie wartości kosmicznej wyższej niż stoicki Logos – rozum świata: wartości idealizacji, lub inaczej – intuicji optimum w każdej konkretne sprawie. To dzięki tej wartości istnieje twórczość w przyrodzie umożliwiająca ewolucję, powstawanie coraz doskonalszych struktur, które doprowadziło do pojawienia się nas, ludzi, istot rozumnych, a co jeszcze ważniejsze – istot twórczych, liderów dalszego, świadomego już rozwoju Wszechświata.

            Stoicy zauważyli dynamizm w Kosmosie, ale nie dostrzegli tego, że energia kosmiczna jest ukierunkowana, skoro Kosmos będący najpierw wrzącą plazmą zdołał stworzyć życie i nas ludzi, istoty osobowe, świadome, myślące, uduchowione. Co gorsze, od czasów Jezusa ani teologowie, ani kosmologowie, nie weszli na drogę wskazaną przez Jezusa i nie dopowiedzieli tego, że Wszechświat jest naszym wielkim Ojcem, a Ludzkość, utworzona z jego części jak Ewa z żebra Adamowego, jest naszą wielką Matką i że ci wielcy Rodzice są nie mniej ważni od tych, którzy bezpośrednio dali nam życie. Tylko kosmolog-amator, autor książki Dzieci Wszechświata odważył się napisać: w przyrodzie nie ma celowości, ale można wymienić pewne tendencje, które wydają się dla ewolucji charakterystyczne. Dopomaga ona nimi, choć w postaci konkretnie nieprzewidzianej, do urzeczywistnienia się coraz większej doskonałości (4). Właśnie te tendencje przenikają nas na wskroś jako integralne cząstki Wszechświata i są przez nas podmiotowo doświadczane jako idealizacja, warunkująca miłość i twórczość, rozwój cywilizacji i kultury, powstawanie wszystkiego, czym możemy cieszyć się i chlubić.

            Niestety, w najważniejszych dla ludzi sprawach, pod wpływem Pawła, a później cesarza Konstantyna, który zwołał sobór nicejski w 325 roku dla uchwalenia dogmatu o Trójcy świętej, wszystko dzieje się na opak. Jezus, który przyniósł szczęście ludziom pokrzywdzonym, a ukrzyżowany rzekomo z woli Boga Ojca dla zbawienia grzeszników, został uznany za jedną z trzech metafizycznych osób boskich, zaś kapłani, czyli rzekomi pośrednicy między tym światem a zaświatami, utworzyli instytucję-molocha, która służąc władcom duchownym i świeckim uciska biedotę  podwójnie. Jeśli religia jest uszczęśliwiającą relacją między ludźmi i Bogiem (5), to chrześcijaństwo, wewnętrznie skłócone i słynące z drapieżności i okrucieństwa względem nie wierzących i heretyków, wcale religią nie jest. A choćby nawet było religią, to i tak nie byłoby tym, co ludzie cenią pod niewłaściwą nazwą „religia” i czego prawdziwa religia dać im nie może.

            Jak stoicyzm nie był religią, ale uszczęśliwiającą apoteozą bóstwa poprzez kult rozumu i cnotę, tak samo autentyczny chrystianizm nie był religią, ale analogiczną apoteozą. Mimo iż Ewangelie są dziełami literackimi wyrażającymi wiarę pierwszych chrześcijan i na domiar złego zanieczyszczone mnogimi dopiskami „uzasadniającymi” dogmatyczne i kultowe innowacje kapłanów, to jednak we wszystkich, a szczególnie w Ewangelii według Jana, niewątpliwie Jezus uczy nie religii, ale apoteozy, skoro wciąż podkreśla swoją jedność z Ojcem -–nie nadświatowym Najwyższym Duchem, ale własnym Duchem Najwyższego, najdobitniej w słowach: Ja i Ojciec jedno jesteśmy (J 10, 30). A skoro ów Duch Najwyższego jest uwydatnionym przez psychoanalizę naszym idealnym „Ja”, najcenniejszym ośrodkiem naszej jaźni, to kult tego boskiego centrum w nas wypada trafniej nazywać autoapoteozą.

 

            Wobec tego faktycznie okazuje się, że nazywanie szczęściodajnego kultu bóstwa w nas „religią” jest bezpodstawne, gdyż jest to autoapoteoza; że i tej autoapoteozy nie można pojmować dowolnie, ale tylko i wyłącznie jako rozwijanie połączonego Daru naszych wielkich Rodziców, to jest naszego Ducha Najwyższego wiodącego nas do optimum w każdej sprawie, będącego – ze strony Ojca – amoralną  idealizacją  nie  tylko tego, co dobre, ale i tego, co złe, zaś ze strony Matki – uszlachetnieniem tej idealizacji wszechstronną osobistą kulturą swoich dzieci; a i sama myśl o tym jest dyskusyjna, gdyż optimum jako nadrzędna wartość jest poznawana nie  tylko myślowo, rozumowo, ale także, i nade wszystko – intuicyjnie.

               

            Zapowiedziana na wstępie druga wypowiedź ma nam przybliżyć wiedzę o tym, że autoapoteoza jest syntezą religii z ateizmem i świeckością, to znaczy, że uwydatnione najpierw przez stoików, a następnie przez Jezusa bóstwo w nas ma charakter naturalny, świecki. Nieprzypadkowo dawni kapłani nienawidzili Jezusa pomawiając go o konszachty z szatanem (wypada zauważyć, że Jezus nie był im dłużny, czego dowodzi cały 23 rozdział Ewangelii według Mateusza). Pozostaje jednak do załatwienia jakże doniosły i rozległy problem syntezy materializmu z idealizmem, który próbowali rozwiązać stoicy łącząc materię z bóstwem rozumu, Logosem.

            Wydaje się, że do faktycznego rozwiązania tego problemu wiedzie zgoła inna droga. Otóż autoapoteoza jest w pojedynczym człowieku tym, czym Absolut Plotyna w Kosmosie. Chyba Plotyn osiągnął najwyższy możliwy szczyt idealizmu, przewyższając nawet Platona. Błędem Plotyna i innych idealistów jest przeniesienie własnej autoapoteozy na Wszechświat. Naukowa ostrożność nakazuje załatwić wszystkie Duchy Wszechświata zgodnie z kierunkiem myślenia stoika Posejdoniosa jako wpływ praw Kosmosu, niewątpliwy jest natomiast w człowieku Duch Najwyższego, dzięki któremu jesteśmy zdolni do szlachetnej miłości oraz do wszelkiej pożytecznej twórczości, polegającej na myślowym i praktycznym osiąganiu optimum w każdej sprawie.

            Na drodze do syntezy materializmu z idealizmem spotykamy marksizm, który bywa wprost utożsamiany z materializmem dialektycznym i materializmem historycznym. Można uważać, że problem materializmu dialektycznego został załatwiony powyższym potraktowaniem wszelkich koncepcji Ducha Wszechświata jako wpływu jego praw, znacznie inaczej przedstawia się jednak problem materializmu historycznego. Wydaje się, że twórcy marksizmu mieli rację twierdząc, iż produkcja materialna jest bazą, od której jest zasadniczo uzależniony rozwój całej nadbudowy, z tym jednak, że nie wolno zapominać o rzekomo „idealistycznych” funkcjach wszystkich istotnych procesów społecznych, czyli grupach wartości społecznych, do których ludzie dążą, które wytwarzają, łącząc swoje role społeczne w następujące istotne procesy: produkcji, koordynacji, prawno-administracyjnej organizacji i kulturowej integracji. Całą tę problematykę rozwinąłem w oparciu o odpowiednie dzieła klasyków marksizmu w rozprawie Aktywizm – moc i logika marksizmu (6), a także w podręczniku dla studentów (7).

            Dysponując powyższymi dwiema syntezami można będzie zweryfikować moją pierwszą w życiu książkę Filozofia marksistowska (próba syntezy). Metafilozofia – filozofia poznania (wyd. WSP Rzeszów, 1968, str. 363).

PRZYPISY

 

1.Próba określenia naukowego światopoglądu, w: Nauka i światopogląd, pod red. J. Lipca,  

   Kraków 1979, s. 335.

2.W. Tatarkiewicz, Historia filozofii. PWN, Warszawa 1959, tom I s. 170.

3.J. Legowicz, Zarys historii filozofii, WP, Warszawa 1964,  s. 55.

4. H. von Ditfurth, Nie tylko z tego świata jesteśmy, Pax, Warszawa 1985, s. 233.

5. Z. Zdybicka, Człowiek i religia. KUL, 1993, s. 300.

6. S. Cieniawa, Logika i moc marksizmu, w: Dydaktyka Szkoły Wyższej, Warszawa 1980,nr 2.

7. S. Cieniawa, Aktywizm marksistowskiej antropologii filozoficznej, WSP, Rzeszów 1975.