OD HIERARCHII ZRAKOWACONYCH ANIOŁÓW DO RELIGIJNEJ WSPÓLNOTY


Człowiek zepsuty mitomaństwem i bałwochwalstwem, a uważający się za religijnego i predestynowanego do otrzymania wszelkich łask i do zbawienia, jest zrakowaconym aniołem. Oto przykładowa ich hierarchia co do „ważności”: dewotka i dewot, katecheta, proboszcz, biskup, kardynał, papież. Natomiast istota zapewniająca sobie egzystencjalny konkret: szczęśliwą wieczność tu i teraz dzięki umysłowej identyfikacji z jak najwspanialszym, a rzeczywistym uniwersum poprzez własnego Ducha Najwyższego, to istota religijna. Tylko takie istoty zdolne są tworzyć religijną wspólnotę.

Znieczulica i drętwota pyszałka i bigota. Pewien zacny pan, zupełnie mi dotąd nieznany, zamieścił w liście do mnie takie zdanie: Z pewnością cieszą mnie przejawy wolności ducha, ale też z pewnością nie zgadzam się z większością twierdzeń pomieszczonych w znanych mi Pańskich artykułach. Znaczy to, że mój duch czuje się obłędnie wolny pogrążając się po uszy w bagnie fałszu i głupoty. A przechodzący tłumnie obok mnie jedyną ścieżką prowadzącą nieomylnie do zbawienia, oświeceni Bożą Prawdą wybrańcy, nawet palcem nie kiwną, by wyratować nieszczęśnika z błota bagiennego i – co najważniejsze – z ognia piekielnego. Bo zarówno ów pan, jak i tysiące innych, którym od wielu lat hojnie rozsyłam swoje książki i artykuły, nikt zgoła nie zaszczycił mnie ani jedną rzeczową krytyką głoszonej przeze mnie religii, choć nieświadomie praktykują ją w jakiejś mierze wszyscy ludzie godni tej nazwy. Księża odprawiający nabożeństwa w najbliższym kościele nie splamili się odwiedzeniem mnie chodząc po kolędzie, sąsiedzi omijają mnie z daleka, jeden tylko, co z początku nakłaniał mnie do poddania się opiece miejscowego duchownego, obecnie coraz żarliwiej podziela moje przekonania.

Jeżdżę autobusem 20 minut do centrum koło dwóch kościołów. Inni pasażerowie żegnają się zamaszyście przed każdym z nich. A ja mam ochotę najbliżej siedzącym powiedzieć, że nie lękam się kościelnego diabła i nie muszę się żegnać. I myślę sobie tak: gdyby wasze przekonania były tak szczere i głębokie, jak okazałe są ich manifestacje dla oka, a zarazem gdyby wasza miłość bliźniego była równa miłości własnej, to byście albo nad sobą się zastanowili, albo mnie przekonywali. A tu ani to, ani to! To dowodzi, że nie macie żadnych szczerych i głębokich przekonań, ani nakazanej miłości bliźniego, zatem wy jesteście bezbożnikami, a nie ja.

Wstępne pojęcie religii, Oto moje szczere i głębokie przekonania religijne, których jestem gotów bronić nawet za cenę życia. Pierwsze z nich samorzutnie czyni mnie wyznawcą autentycznej religii Jezusa z Nazaretu: jak on był absolutnie wierny, „posłuszny woli Ojca”, dla tej wierności wszedł w konflikt z panującą „religią”, z kapłanami, którzy z nienawiści doprowadzili do jego ukrzyżowania, tak ja jestem żarliwie wierny temu, co intuicją i rozumem poznaję jako Najwyższe, w konkretnych okolicznościach Optymalne i czego praktyczna realizacja jest nagradzana subtelnym duchowym szczęściem. Dlatego ja nikomu niczego nie narzucam, tylko radzę: Bądź wierny sobie, temu, co Najwyższe w tobie. Uważam, że ktokolwiek nie postępuje według tej reguły, jest niedobry najpierw dla siebie, a następnie dla innych i że wszelkie zło społeczne tu się rodzi. Kto z Was, „pobożni”, jest tak blisko Jezusa, który polityk kieruje się tą regułą? Żaden! Dlatego też żaden nie udzieli mi poparcia. A ponieważ dalsze dwa tysiące lat w poszukiwaniu prawdy coś znaczą, to ja idę dalej, opracowuję drugie przekonanie: wyjaśniam tego Jezusowego „Ojca” i własnego Ducha Najwyższego jako zbiór praw-darów naszych wielkich Rodziców: Wszechświata i Ludzkości. Przecież jest oczywiste, że jesteśmy ich nieodłącznymi cząstkami, dlatego ich prawa są naszymi prawami, a zwłaszcza prawo jakościowego rozwoju od Wielkiego Wybuchu, mgławic, gwiazd, planet, a na naszej planecie-Ziemi poprzez rozwój życia do nas, istot osobowych, świadomych i uduchowionych. Właśnie to prawo funkcjonuje w nas jako IDEALIZACJA, która, uszlachetniona prawami-darami wielkiej Matki: empatią i osobistą kulturą, jest tą energią twórczą, mocą której tworzymy technikę, cywilizację i kulturę, a nawet – w fatalnych warunkach – mity bogów. Po trzecie: w przeciwieństwie do ateistów nie twierdzę, że ponad tym Wszechświatem nie ma nic zgoła; możliwe, że jest tam ISTOTA „majstrująca” sobie Wszechświaty, ale że nie jest Ona ograniczonym bufonem, dlatego nie chce być znana i czczona, natomiast nasze losy zależą wyłącznie od naszej wierności danym nam przez Nią wielkim Rodzicom i ich prawom – których splotem jest właśnie nasz własny Duch Najwyższego, antagonista złudnych, a konkurujących z sobą „Najwyższych Duchów” w rodzaju Jahwe, Trójcy czy Allacha. - Historia dowodzi, że kult tych bogów najwięcej ludziom zaszkodził, natomiast wszystko co zdobyli, czym mogą cieszyć się i chlubić, pochodzi od naszego Ducha Najwyższego. Dlatego on jest naszym prawdziwym Bogiem i nasza wierność mu w codziennej praktyce życia jest naszą jedyną, uniwersalną religią.

Wiem, skąd biorą się sprzeciwy wobec tak pojętej prawdziwej religii chroniącej ludzkość od wzajemnego wyniszczenia się, do czego w sposób oczywisty prowadzą wszystkie mitologie podstępnie zwane „świętymi religiami”. Mity dogadzają wybujałym pragnieniom, skostniałym stereotypom myślowym i tradycjom. Społeczeństwa zaślepione mitami nie widzą oczywistych prawd. Tradycyjni żydzi są ślepi na to, że wiara w Jahwe, w rzekome wybraństwo, najpierw wiodła ich do ludobójstwa, do tępienia innych narodów w toku straszliwych rzezi, o których można sobie poczytać w biblijnej Księdze Jozuego, a potem inne narody w odwecie za to pastwiły się nad żydami, wyniszczając ich wojnami i niewolą. A co z nauką Jezusa zrobili chrześcijanie? Oto słowa Alberta Schweitzera, który poświęcił karierę i luksusy życia w Paryżu, by jako lekarz pracować w afrykańskiej dżungli, gdzie tubylcy nie mieli opieki lekarskiej w promieniu pięciuset kilometrów:

Ciężkie upokorzenie czeka nas wszystkich, którzy na zewnątrz głosimy Ewangelię. „Gdzież jest wasza etyczna religia?” pytają nas tak ludzie prymitywni w dżungli, jak wykształceni z Dalekiego Wschodu. Czego chrześcijaństwo dokonało jako religia miłości, wydaje się przekreślone przez to, że nie było dostatecznie silne, aby wychować w narodach chrześcijańskich ducha pokoju, że samo w czasie wojen przybrało tyle ziemskich i szpetnych cech, od których i dziś przecież się nie uwolniło. Straszliwie sprzeniewierzyło się ono duchowi Jezusa. (Ija Lazari-Pawłowska, Schweitzer, WP, Warszawa 1976, s. 224). Ile zbrodniczych wojen chrześcijanie toczyli, ile myślących ludzi żywcem spalili jako heretyków, osiem milionów niewinnych kobiet jako „czarownice”... Warto przeczytać Herve Massona Słownik herezji w Kościele katolickim, który dowodzi, że najzacieklej niszczono tych, którzy żyli zgodnie z ideałami Ewangelii, co było policzkiem wymierzonym rozpasanej i często rozpustnej hierarchii. Oto znamienny fragment: W 1209 roku doszło do masakry w Beziers, gdzie, jeśli wierzyć kronikarzom, wymordowano wszystkich mieszkańców. Podobno pewien duchowny, niejaki Arnold Amalric, zapytany, jak odróżnić katolika od heretyka, powiedział: „Zabijajcie wszystkich, Bóg swoich rozpozna!”(...) Tragedia w Beziers stanowiła preludium, wojna zakończyła się bowiem dopiero w 1244 roku wraz z upadkiem Montsequr i zbiorowym samobójstwem obrońców miasta. W samym Beziers na pewno zginęło ponad pięćdziesiąt tysięcy osób (Wydawnictwo „Książnica”, Katowice 1993, s, 51).

W islamie metodyczne zniewolenie i ogłupienie dosięga szczytów. Ujawnia je sam muzułmanin, Seyyed Hossein Nasr w książce Idee i wartości islamu szkicując brutalną indoktrynację od narodzenia aż po zgon, co najzwięźlej wyrażają dwa wstępne zdania: Koran jest centralną rzeczywistością w życiu muzułmanów. Jest światem, w którym żyje muzułmanin (IWPax, Warszawa 1988, s. 43). Nic więc dziwnego, że społeczeństwa islamskie, jak stwierdzają znawcy, są opóźnione w kulturalnym rozwoju o jakieś czterysta lat. Takie jest też sekciarstwo.

Mitomaństwo jako zrakowacenie ducha. Skoro rak, nowotwór złośliwy, wywodzący się z tkanki nabłonka, wzrasta szybko naciskając na sąsiednie tkanki i niszczy je na swej drodze, to analogicznie działają mitologiczne wierzenia i przekonania. Niszczą one umiłowanie prawdy i prawdziwe przekonania na rzecz wyobrażeń dogadzających wybujałym pragnieniom jako „najwyższym prawdom”. Mity nie rugują chciwości, rozwiązłości i podłości, ale z tym wszystkim harmonizują. Tak więc zrakowacenie łączy się z obłudnym anielstwem.

Zwięzłe pojęcie religii. Ma rację Erich Fromm, kiedy krytykuje religię wiary jako swoisty infantylizm (Szkice z psychologii religii, Warszawa 1988 s. 108), a eksponuje w przeżyciu religijnym jedność człowieka nie tylko z sobą samym i nie tylko z innymi ludźmi, lecz i z wszelkim życiem, a ponadto z całym Wszechświatem, co zauważa Zofia J. Zdybicka (Człowiek i religia, TN KUL, Lublin 1993, s. 184). I ma rację twierdząc, że wszyscy ludzie są idealistami, bo w każdym człowieku istnieje wyżej opisany Duch Najwyższego, którego E. Fromm za Paulem Tillichem (Dynamika wiary, Poznań 1987, s. 36 i nast.,) nietrafnie redukuje do „ostatecznej troski”. Podczas gdy mitomaństwo jest zboczeniem, identyfikowaniem się człowieka z mityczną fikcją, to religia jest uszczęśliwiającą identyfikacją (miłością i wiernością) z własnym rzeczywistym Duchem Najwyższego, który reprezentuje prawa-dary Wszechświata i Ludzkości istniejące w nadczasowej sferze, dlatego przeżywana gratyfikacja jest szczęśliwą wiecznością tu i teraz. W tej kwestii wiarygodny jest Karl Rahner, kiedy pisze: Ta wieczność nie jest jakimś rodzajem czasu, który trwa nieskończenie długo (...)Kto kiedykolwiek podjął moralnie dobrą decyzję, tak radykalną i bezkompromisową, że liczy się dla niego tylko i wyłącznie przyjęte dobro owej decyzji, ten już doświadczył w niej tej wieczności (Podstawowy wykład wiary, IWPax, Warszawa 1987, s.222). J. Durandeaux tę wieczność w czasie, horyzontalną, traktuje jako warunek i fundament wieczności nadczasowej, wertykalnej, która natychmiast jak smuga światła wytryskuje z pierwszej w nieskończoność: W teraźniejszości kształtuje się nasze wieczne oblicze Wieczność w życiu codziennym (Warszawa 1968, s. 192). Kompletna śmierć człowieka nie ma znaczenia: jego wieczność już za życia została mu zagwarantowana, dokładnie taka, na jaką zasłużył, o ile w ogóle zasłużył.

Religia jako świadoma kosmogeneza. Aby łatwiej i pełniej przeżywać szczęśliwą wieczność tu i teraz, ten egzystencjalny konkret, warto wyobrażać sobie Wszechświat jako gigantyczne drzewo, którego konarami są miliardy galaktyk, gałązkami systemy gwiezdne, a istoty świadome mieszkające na niektórych planetach tak jak my na Ziemi – jako kwiaty. Ludzie na Ziemi są kwiatami w tym sensie, iż są liderami rozwoju Wszechświata w tym jego rejonie. Nasz Duch Najwyższego wytycza nam kierunki rozwoju i my, w miarę wierności jego natchnieniom doświadczamy gratyfikacji: szczęśliwej wieczności tui teraz. Tak więc religia ze stanowiska Wszechświata jest świadomą kosmogenezą. To samo dotyczy mieszkańców innych planet, których Neale Donald Walsch nazywa Wyżej Rozwiniętymi Istotami -WRI (Rozmowy z Bogiem, Księga trzecia, DW „Limbus”, Bydgoszcz 2003, s. 414 i in.). My jesteśmy niżej rozwinięci, gdyż wśród nas przeważa zrakowacone „anielstwo”. Wniosek prosty: należy czym prędzej wprowadzić do programów nauczania religię przeciwstawioną tak mitologii, jak i ateizmowi, religię funkcjonującą jako świadoma kosmogeneza. Jeśli to nie nastąpi, może spełnić się to, co powiedział Bóg w rozmowie z autorem trzeciej księgi: Istnieje realna groźba, że wasza obecna technika przerośnie waszą zdolność mądrego się nią posługiwania (s. 349).

Najlepszym zabezpieczeniem byłoby powstanie na ziemskim globie wszystko obejmującej religijnej wspólnoty. Ale jakże daleko nam do tego! Wciąż istnieją dwie błędne, na domiar złego walczące z sobą orientacje: z jednej strony ateizm i agnostycyzm, a z drugiej – mitomaństwo i bałwochwalstwo.

Kraków, 20 marca 2009 r. Stanisław Cieniawa