NIEWDZIĘCZNE,
WYRODNE DZIECI
Czwarte
przykazanie Dekalogu nakazuje nam czcić, czyli okazywać oddanie, miłość
i posłuszeństwo tym rodzicom, od których bezpośrednio
otrzymaliśmy życie. To jest ważne, bo od tego zależy, czy raczej
zależał nasz prawidłowy rozwój, po-godny nastrój w
rodzinie i nasze szczęśliwe dzieciństwo. Dobrze wychowane dzieci są
wdzięczne swoim rodzicom i troszczą się o nich aż po kres ich życia,
ale już po usamodzielnieniu się uzy-skują pełną niezależność.
Zdumiewające jest to, że nikt nas nie uczy o podobnym obowiązku czci
dla naszych wielkich, daleko ważniejszych Rodziców,
którymi są: Wszechświat zwany Ko-smosem i Ludzkość jako swoisty
gatunek żywych istot. Przecież to od nich zasadniczo pochodzi nasze
życie i nasza ludzka god-ność, od nich jesteśmy daleko bardziej
zależni, i to od urodzenia aż po zgon, a co najważniejsze, od
miłosnego oddania się im i posłuszeństwa ich prawom, znacznie bardziej
niż od posłuszeń-stwa wtórnym rodzicom, zależy sens naszego
życia, nasze speł-nienie się i szczęście. Mamy w sobie zakodowaną
potrzebę tej czci i tego posłuszeństwa, ale nasi nauczyciele skierowali
jej za-spokajanie na fałszywy, ślepy tor: na kult takiego lub innego
Boga. Żeby było ciekawiej, ów Bóg jest tylko atrapą
istniejącej od zarania dziejów kasty kapłanów,
którzy jako świetni aktorzy czczą wymyślonego Boga wyuczonymi
formułkami i gestami nakazując to samo masom „wiernych”, natomiast
rzeczywistym przedmiotem czci są oni sami, dzięki czemu we wszystkich
miej-scach i czasach są kastą najbardziej uprzywilejowaną, dzierżą-cą
najwyższą władzę i opływającą we wszelkie splendory i do-statki. A
najciekawsze jest to, że ci kapłani tworzą instytucję-molocha,
która ich samych zniewala, ale jest bastionem ich po-tęgi, gdyż
wtórnie stanowi przedmiot zastępczy tej czci, jaka należy się
Kosmosowi i Ludzkości.
Przez wiele
wieków kapłańskie instytucje były ludzkości przydatne: stosując
różnoraki rygor utrzymywały w niej spo-łeczny ład, ale zawsze
był to rygor raczej zewnętrzny, skażony despotyzmem i poniżeniem
ludzkiej godności. Był i jest ze-wnętrzny, mimo iż ma charakter
duchowy, bo duchowne wła-dze z zewnątrz manipulują sumieniami
mnóstwa ludzi. W na-szych czasach, nacechowanych wysokim
rozwojem techniki, oświaty i demokracji, ten zewnętrzny rygor staje się
coraz bar-dziej nieznośny, toteż kapłani robią co mogą, aby go
uprzyjem-nić i zachować swój stan posiadania, ale ich władczy
splendor, poniekąd osładzający ów rygor, wyraźnie dobiega kresu.
W lęku przed utratą władzy stosują wszelkie możliwe środki i me-tody
zniewalania umysłów, a nade wszystko wykorzystują
este-tyczną wartość sacrum, co trafnie podkreślał ks. Józef
Tischner i krytykował jako swoistą postać totalitaryzmu (1). Ponieważ
jednak świat społeczny zmienił się zasadniczo i to przeważnie na
gorsze, co uwidacznia się we wzroście patologii społecznych i
różnych zagrożeń, a nawet w większym zmaterializowaniu
sa-mego duchowieństwa, pojawia się pilna potrzeba odsunięcia wyblakłej
atrapy kapłańskiego Boga na dalszy plan, a progra-mowego
wdrażania kolejnych pokoleń dzieci i młodzieży do należnej czci i
posłuszeństwa Ojcu-Kosmosowi i Matce-Ludzkości.
PODMIOTOWA CZEŚĆ DLA OJCA-KOSMOSU
Największym
przekrętem wszechczasów, którego dziw-nym trafem nawet
najtęższe umysły nie dostrzegają, jest igno-rowanie Kosmosu i Ludzkości
jako naszych największych i wprost jedynych dobroczyńców, a
wyobrażanie sobie, że dobro-dziejstwa płyną od Boga – takiej czy
innej atrapy utworzonej przez „proroków”, kapłanów i
teologów. Temu najpotworniej-szemu zafałszowaniu centralnej
rzeczywistości towarzyszy ściśle związane z nim takie oto zabłąkanie o
charakterze praktycz-nym: skoro Bóg jest naszym jedynym
dobroczyńcą, to trzeba zanosić do niego czworakie modły: uwielbienia,
dziękczynienia, przebłagania i prośby, zaś te modły powinny być
wzmocnione jak najcenniejszymi ofiarami. Tak więc ów mit,
fikcyjny Bóg, istniejący jedynie w wyobraźni i w zewnętrznych
wyobraże-niach w postaci obrazów i rzeźb, staje się PRZEDMIOTEM
obłędnego, bezzasadnego kultu i czci. Ten kult, ta cześć i chwa-ła,
daje ludziom jedynie chwilowe upojenie jak narkotyk, i nic więcej. Nie,
daje o wiele więcej, ale ku ich zniewoleniu, nieszczę-ściu i zgubie:
wzajemną niechęć i nienawiść wyznaniową prze-nikającą politykę i
wszystkie inne sfery życia, a kulminującą w wojnach religijnych,
masakrach i stosach. Natomiast to wszyst-ko, co im realnie służy,
ułatwia i uprzyjemnia życie, czym mogą cieszyć się i chlubić, pochodzi
od najczcigodniejszych Rodziców: Kosmosu i Ludzkości. Dlatego im
właśnie należy się stosowny hołd, cześć i chwała, ale o zgoła innym
charakterze. Wszak my wszyscy jesteśmy integralnymi cząstkami Kosmosu i
Ludzkości, ich swoistymi dziećmi, toteż ich wieczne prawa są naszymi
pra-wami, tkwiącymi w głębi naszej istoty i natury. Dlatego swe
po-słuszeństwo i oddanie swoim wielkim Rodzicom, nasz kult, na-szą
cześć dla nich, najpełniej wyrażamy PODMIOTOWO – sa-mym swym życiem,
postępowaniem i działaniem, uwydatniają-cym WIERNOŚĆ ICH PRAWOM, będącą
niejako „posłuszeń-stwem woli swoich kochanych rodziców”. A
skoro ich „wola”, czyli ich prawa, a zatem ich istota i natura jest w
nas, to wszel-kie przedmiotowe oznaki czci, słowne formułki i uroczyste
gesty nie mają sensu, byłyby swoistym onanizmem.
Zatem zdecydowana
wyższość naszych wielkich, pier-wotnych rodziców nad
wtórnymi polega także i na tym, że wy-rażają swoją wolę nie w
formie nakazów i zakazów płynących z zewnątrz, od innej
osoby, ale w formie naszych własnych intu-icji i pragnień,
aspiracji i tendencji rozwojowych. Nie urażają naszej dumy, tym
bardziej, że nigdy nie są kapryśne czy omyl-ne. Tym rzetelniej więc
powinniśmy ich czcić - PODMIOTO-WO.
GŁÓWNE PRAWO KOSMOSU, CZYLI
WOLA NASZEGO OJCA
Gdy nic nas
specjalnie nie rani, nie gnębi i nie zniewala, to najwyżej cenimy sobie
czystą, duchową przyjemność ideali-zacji, samorzutnie rodzącej miłość
do idealizowanego przedmio-tu, a tym przedmiotem najłatwiej staje się
nasze wyobrażenie kogoś lub czegoś upragnionego, zdolnego
zaspokoić naszą, czę-sto ukrytą potrzebę. Idealizowanie to przydawanie
danemu przedmiotowi cech upragnionych zazwyczaj w stopniu najwyż-szym.
Jeśli więc ktoś choć raz kochał naprawdę, na przykład osobę płci
odmiennej, ten wie, że ją idealizował. Ale jakże łatwo wtedy wpaść w
pułapkę mityzacji, to jest niezłomnej wiary w realne istnienie tego
wyobrażenia, jeśli nie poradzimy się rozu-mu, nauki, własnego lub
czyjegoś doświadczenia! Jak łatwo utworzyć sobie lub zaakceptować
przekonujące pojęcie istoty doskonałej, zdolnej zaspokoić wszystkie
nasze pragnienia! Ten prześlizg, ta pokusa, to geneza wszystkich
bogów. Oto przykład z hinduizmu:
Kryszna jest
wszechatrakcyjny i jako taki powinien On być ogniskiem wszystkich
naszych pragnień. W Bhagavad-gicie jest powiedziane, że każdy jest
właścicielem swego ciała, ale Kryszna, który jest Duszą
Najwyższą obecną w każdym sercu, jest najwyż-szym właścicielem i
najwyższym panem każdego indywidualnego ciała. Dlatego też, jeśli naszą
miłość zwrócimy jedynie ku Krysz-nie, wtedy natychmiast
zrealizujemy uniwersalną miłość, jedność i pokój. (...) Sztuka
skupiania całej uwagi na Najwyższym i oddanie Mu całej swojej miłości
jest nazywana świadomością Kryszny (2). W świadomości Kryszny dusza
wchodzi w bezpośredni związek z Najwyższą Osobą Boga, zatem hierarchia
czynności ciała kulmi-nuje w Duszy Najwyższej (3).
W przytoczonych
zdaniach znajdujemy cenną intuicję potwierdzającą fakt, że prawa
Kosmosu przenikają duchowe wnętrze każdego człowieka („Kryszna jest
Duszą Najwyższą obecną w każdym sercu”). Poznaliśmy też główne
prawo Ko-smosu: prawo ukierunkowanego rozwoju zgodnego z naszymi
najśmielszymi pragnieniami, czyli PRAWO POSTĘPU: („dąże-nie do
zrealizowania uniwersalnej miłości, jedności i pokoju”). Ale ponieważ
ten ideał ma być zrealizowany w sposób mityczny, poprzez samo
skupianie całej uwagi na Najwyższej Osobie Bo-ga, na Krysznie, hinduizm
jest tylko jedną z wielu mitologii, choć o wielkim zasięgu czasowym i
przestrzennym.
Wiedząc to możemy z
lekkim sercem pominąć mnóstwo innych religii i sekt mających w
gruncie rzeczy ten sam charak-ter. Dla potwierdzenia przytoczmy jeszcze
jeden, stosunkowo niedawny tekst, którego autorem jest Pierre
Teilhard de Char-din. Treść bardzo podobna, a różnice
niewielkie, rolę Kryszny spełnia tu„Punkt Omega” Chrystus.
Człowiek kierując
się w działaniu zwykłą motywacją nie angażuje się bez reszty, często
czuje się znużony, zniechęcony. Zupełnie inaczej jest, gdy działa w
świetle punktu Omega. Skoro tylko umieści się go w postaci ogniska na
szczycie wszechświata, tym samym jego obecność musi przenikać w głąb
każdego, nawet najmniejszego procesu ewolucji. To znaczy, ze dla
tego, k t o w i d z i, każda rzecz, choćby
najmniejszej wagi, b y l e t y l k o m i e ś c i l a
s i ę n a l i n i i p o s t ę p u, nabiera
ciepła, rozjaśnia się, ożywia i w konsekwencji staje się sprawą p
e ł n e g o osobi-stego zaangażowania (...)W świecie o zbieżnej
strukturze osobo-wej, gdzie przyciąganie staje się miłością, człowiek
spostrzega, że bez reszty może oddawać się temu, co czyni. W
najskromniejszym ze swoich działań może nawiązać całą swoją istotą,
całą głębią swej istoty, całkowitą łączność z wszechświatem (4).
Teilhard ma
pełniejszą świadomość tego, że głównym prawem Wszechświata,
Kosmosu, jest wprowadzające dyna-miczny ład prawo postępu,
przejawiające się w człowieku jako idealizacja, ale jednak i jego
poglądy są mitologią, gdyż mitolo-giczny jest ów osobowy punkt
Omega – Chrystus, zamykający linię rozwoju w duchu chrześcijańskim.
Szczytowa energia Ko-smosu nie musi być osobowa – wiele wskazuje na to,
że jest ona ponadosobowa, gdyż ma moc czynić więcej niż może uczynić
człowiek. Gdy uświadamiamy sobie ogrom Wszechświata, mi-liardy
systemów gwiezdnych i galaktyk, zjawisk i procesów
przekraczających możliwości ludzkiej wyobraźni, nie mówiąc już o
ich wyczerpującym zbadaniu, to musimy pochylić czoło przed Tajemnicą.
Ale to wcale nie znaczy, że mamy brnąć w mitologie i nonsensami
uwłaczać rozumowi.
Do największych
tajemnic należy samo życie, co podkre-ślają różni badacze
niezależnie od ich światopoglądu. Na przy-kład E. Wolff wyznaje, że
jest zawstydzony wobec tych możli-wości naprawy, regulacji, adaptacji,
które charakteryzują istotę żywą, wobec tego nieświadomego
rozumu, który przysługuje dowolnej komórce najmniejszego
nawet organizmu, pozwalając mu na dokonywanie czynów
niedostępnych dla najświetniejsze-go rozumu ludzkiego (5). Na przykład
pewien gatunek wędrow-nych motyli pokonuje prawie 5 tys.
kilometrów lecąc z Kanady do Meksyku i nigdy nie zdarza się im
zgubić drogi. Monarchy (te właśnie motyle, odznaczające się poza tym
przepięknymi, dużymi skrzydłami) wyruszają w swoją podróż tylko
raz w ży-ciu. Skąd wiedzą, że zmierzają w dobrym kierunku? (6). Wiele
podobnych przykładów tego „nieświadomego rozumu” można znaleźć w
książce 365 najbardziej zdumiewających odkryć i wunalazków
naukowych (7).
UNIWERSALNY UMYSŁ KOSMOSU I NASZE DUCHO
Narzuca się
pytanie: czym jest ten „nieświadomy ro-zum”? Interesującą odpowiedź
daje Venice J. Bloodworth w książce Key to Yourself zawierającej
analizę Uniwersalnego Umysłu (the Universal Mind) jako kosmicznej mocy
twórczej: Uniwersalny Umysł to życie, zdrowie, młodość,
piękno, szczęście, obfitość w doskonałości abstrakcyjnej; dzięki nam te
atrybuty stają się konkretne. Nasz nieświadomy umysł, który
znacznie przeważa nad świadomym, jest cząstką tego Uniwersalnego Umysłu
(8).
Zdaniem autorki
ów Uniwersalny Umysł steruje wszyst-kim, a zwłaszcza żywymi
istotami. Na dowód przytacza fakt zbadany w Instytucie
Rockefellera: pewne bezskrzydłe insekty opanowały krzak róży, a
gdy usechł i przestał je żywić, to do-stały skrzydełek i odleciały. Bez
porównania większy wpływ ma ten Umysł na nasze życie. Jest to
moc niewyobrażalna, aczkol-wiek niewidzialna. Jeden jest tylko warunek,
aby uzyskać jej wsparcie: musimy mieć tak silną wiarę w upragniony
sukces, aby nasze pragnienie przeniknęło podświadomość, to jest ob-szar
ducha identycznego w Uniwersalnym Umysłem. Kiedy Je-zus mówił:
<według twojej wiary będzie ci dane>, to wygłaszał twierdzenie
obecnie uważane za pewnik naukowy. Autorka przy-tacza też zdanie
Herberta Spencera: Wśród wszelkich tajemnic, które nas
otaczają, nic nie jest bardziej pewne niż to, że wciąż ży-jemy w
obecności nieskończonej i wiecznej Energii, z której wszystkie
rzeczy pochodzą”. V. Bloodworth zastrzega się: Niektó-rzy
personifikują tę Energię i nazywają ją Bogiem, lecz najtrafniej wyraził
się Jezus w rozmowie z kobietą przy studni: <Bóg jest
du-chem>. Wobec tego musimy zrozumieć, że nieświadomy umysł
jednostki jest tego samego rodzaju co Uniwersalny Umysł – różnią
się tylko stopniem. Jesteśmy zindywidualizowanymi duchami i pozostajemy
w takiej samej relacji do Uniwersalnego Ducha, jak promień słońca do
Słońca. Twój duch jest tobą, bez niego byłbyś niczym. Twoje „Ja”
nie jest ani ciałem, ani umysłem – przeciwnie: ciało i umysł są
narzędziami twojego „Ja”. Prawdziwe Twoje „Ja” jest wieczne i jest w
jedności z Uniwersalnym Umysłem. Jeśli za-czerpniesz szklankę wody z
oceanu, będzie to woda z oceanu, acz-kolwiek nie ma tej wielkości i
mocy. Jeśli dogłębnie zrozumiesz prawdziwą naturę swojego „Ja”, nie
będziesz już nigdy o sobie myślał źle. Jakiekolwiek by były twoje
nawyki, cechy, tempera-ment, tworzą one twoją osobowość, podlegają
zmianom i nie mają nic wspólnego z rzeczywistą jaźnią. Twoje
rzeczywiste „Ja” jest twoim nieświadomym umysłem i ma moc zmieniania
twoich fi-zycznych warunków i otoczenia przez swoją łączność z
Uniwersal-nym Umysłem (9).
Zauważmy, że nie ma
tu mowy o wierze w Boga i że Uniwersalny Umysł nie jest tożsamy z
potocznie pojmowanym Bogiem. Jeśli ten Uniwersalny Umysł dał
skrzydełka insektom, które pasożytowały na krzaku róży i
same pozbawiły się żeru niszcząc go, to chyba nie jest On istotą
etycznie doskonałą z ja-kiegokolwiek katechizmu. W związku z tym i
nasze „Ja” jako cząstka Uniwersalnego Umysłu, nie może być doskonałe.
Roz-wiązuje to problem zła w przyrodzie i w człowieku, które
akcep-tują taoiści. Uważają oni – pisze Jacek Kryg – że prawdziwa
istota ludzka to nie model prawości czy sprawiedliwości, pedant, czy
też świętoszek, lecz człowiek, który zdaje sobie sprawę, że
nie-które słabości są tak samo potrzebne dla prawdziwej ludzkiej
natu-ry, jak sól do potraw. Nie można według nich osiągnąć pełni
roz-woju bez akceptacji całej natury człowieka z jej dobrą i złą
stroną, bez wyeliminowania nieustannego obwinienia siebie i innych za
własne słabości (10).
Z tym wiąże się
jednak pewna trudność. Przecież Jezus, na którego V. Bloodworth
często się powołuje, w całym swoim przesłaniu uczył godziwego życia i
sam dawał niezrównany przykład moralności jeszcze wyższej niż w
Starym Testamencie. Autorka trafnie przypomina: Jezus podkreślał, że
działa mocą Ojca, który mieszka w nim – i zachęca: idźmy
za jego wzorem i działajmy mocą Uniwersalnego Umysłu (11). Trudność
można usunąć tylko w ten sposób, ze uznamy Jezusa za prawdziwego
człowieka w rozumieniu taoistów, któremu też zdarzały się
omyłki (powiedział na przykład: Niektórzy z tych, co tu stoją,
nie zaznają śmierci, aż ujrzą królestwo Boże przychodzące w mocy
(Mk 9, 1), co się nie sprawdziło), ale wystarczyłoby dla zbawie-nia
świata, gdyby ludziom zdarzały się tylko takie omyłki i sła-bości, a
mniej było działania ze zlej woli. Sama wiara w realiza-cję osobistych
celów to o wiele za mało do moralnego uzdrowie-nia społeczeństw,
o które Jezusowi chodziło. Zresztą sama V. Bloodworth zdobywa
się na krytykę: Zwykle jako realiści goni-my za korzyścią i uznajemy
tylko świadectwo zmysłów, natomiast cudowne moce Idealizacji są
kompletnie ignorowane (12).
W przypadku
człowieka Uniwersalny Umysł Kosmosu nie ogranicza się do samej sfery
nieświadomej, ale przeciwnie, koncentruje się w idealizacji. Pod tym
względem trzeba przy-znać słuszność hinduizmowi, chrześcijaństwu i
innym orienta-cjom, tak religijnym, jak świeckim, eksponującym nie
filozo-ficzny, ale życiowy idealizm. Także i tu trzeba odsunąć sztywne,
dogmatyczne, nierealne i obłudne ideały, a wyeksponować to, czym żyje
cała cywilizacja i kultura: dążenie do szczytów w każdej
dziedzinie. Technicy, inżynierowie, naukowcy, nauczy-ciele, rzetelni
politycy, pisarze i artyści, a nawet zwykli ludzie w codziennej
swej pracy wciąż poszukują optymalnych rozwiązań, a takie
optymalizacyjne myślenie zawsze angażuje intuicję Naj-wyżśzego, to, co
dawni filozofowie nazywali logosem. Idealiza-cyjne nastawienie nie
kończy się na poznaniu tego, co w danej sprawie, tu i teraz byłoby
optymalne – przenika ono i doskonali realizację tegoż optimum, co jest
etosem. Z logosu i etosu lo-gicznie wynika eudaimonia, czyli
satysfakcja, spełnienie, szla-chetna radość zwana szczęściem. To
szczęście, które Jezus miał na myśli wygłaszając swoje osiem
błogosławieństw. Przypo-mnijmy także, ile razy we wszystkich
Ewangeliach, a szczegól-nie w tej według Jana, Jezus oświadczał,
że jest bezwzględnie posłuszny swemu Ojcu. Jeśli to wszystko weźmiemy
pod uwagę, to możemy sformułować centralne prawo ludzkiej egzystencji
warunkujące udane życie: zależność Sensu życia (szczęścia) od Aktywnej,
niekiedy Absolutnej Wierności Intuicji Najwyższego – w skrócie
SAWIN. Można wykazać, że wszyscy ludzie starają-cy się żyć godnie i
dążący do określonych szczytów, są nieświa-domymi sawinistami.
Żyjąc sensownie, szczęśliwie, otrzymują natychmiastową nagrodę za
„posłuszeństwo woli Uniwersalne-go Umysłu”, czyli prawu postępu i
ładu Wszechświata.
Wysunięta przez
Venice J. Bloodworth koncepcja Uni-wersalnego Umysłu i naszej jedności
z nim bardzo pomaga nam w zrozumieniu naszej jedności w Kosmosem, ale
autorka po-mimo to jest daleka od podmiotowego ujmowania naszej czci
dla Uniwersalnego Umysłu tegoż Kosmosu. Wprawdzie zdaje się rozumieć
charakter tej czci jako poddania się uniwersalne-mu prawu, gdyż pisze:
Jest tylko jedno prawo, jedna zasada, jed-na przyczyna, jedno
źródło mocy. Nie możemy zmienić prawa, ale możemy je poznać i
wejść w harmonię z nim tak, by współdziałało z nami, poprzez nas
i dla nas (13). Tym prawem jest według niej Uniwersalny Umysł, o
którym wyraża się z wielką czcią i nabo-żeństwem, ale o dziwo,
cała jej filozofia jest programem eksplo-atowania swego Bóstwa
za pomocą żarliwej wiary we własny sukces, wiary przechodzącej w magię.
W jej książce Key to Yo-urself czytamy: Miej wiarę we własną wewnętrzną
moc zdobywa-nia, to jest wiarę w siebie, która przyciąga sukces.
Jeśli sam swoją myślą nie ograniczysz swoich możliwości, to będą
nieograniczone. Uniwersalny Umysł widzi wszystko, wie wszystko i może
wszystko. Uczestniczymy w tej absolutnej mocy dokładnie według mocy
swej wiary i woli osiągania. Nastawienie naszego umysłu jest magne-sem,
który przyciąga do nas wszystko, czego potrzebujemy i
urze-czywistnia nasze pragnienia (14). Zdaniem autorki nasza myśl ma
funkcjonować jako absolutny despota: ona wydaje rozkaz do
podświadomości, która uczestniczy w Uniwersalnym Umyśle, wobec
czego ów Umysł bez wahania wykonuje rozkaz. Koncen-truj się na
tym, czego chcesz, a nigdy nie pozwalaj, by twoje myśli tkwiły na tym,
czego nie chcesz, gdyż „podobne przyciąga podob-ne”. Jeśli warunki są
złe, to je zignoruj, a wytwórz w umyśle ide-alne i niezłomnie
utrzymuj ich obraz. Tajemnicą sukcesu jest utwierdzanie swojej
podświadomości pragnieniem, ambicją, od-wagą, determinacją, entuzjazmem
i wiarą w siebie, a na dodatek miłością przyjaciół i wiarą w
ostateczne zwycięstwo powszechnego dobra (15). Zatem magia wiary jest
tu religią, a Bogiem sukces. Autorka nie zdaje sobie sprawy, że dla
niej Bogiem i religią za-razem jest IDEALIZACJA, i że co więcej,
naprawdę nie istnieje Bóg i nie istnieje religia, a istnieje
tylko idealizacja, która o tyle jest „Bogiem”, o ile jest
energią kosmiczną, a o tyle „religią”, o ile jest własną świadomą
aktywnością. „Bóg” i „religia” to poję-cia bezprzedmiotowe i
bałamutne, narzucone przez tradycję i wychowanie. Zatem można
mówić o jedności energii kosmicznej z ludzką idealizacyjną
aktywnością myśląc o jedności podświa-domego umysłu człowieka z
Uniwersalnym Umysłem Kosmosu.
W poglądach V.
Bloodworth jedność podświadomego umysłu z Uniwersalnym Umysłem jest
podejrzana: Uniwersalny Umysł jest tylko po to, aby dawać, a ludzkie
„Ja” tylko po to, aby brać. Ich role są przeciwstawne, podczas gdy w
rzeczywi-stości role, działania Kosmosu i człowieka są zbieżne,
jednokie-runkowe: rolą człowieka – cząstki Kosmosu – jest uzupełnianie
i kontynuowanie stwórczego dzieła tajemniczego Kosmosu,
naj-widoczniej wyposażonego w Uniwersalny Umysł. Kosmos dzia-łając
poprzez człowieka korzysta z jego podmiotu, zatem czło-wiek użyczając
mu swego podmiotu czci go podmiotowo, pod-miotowo łączy się z Kosmosem
i świadomie z nim współdziała. Na tym właśnie polega nasza cześć
dla Kosmosu, zharmonizo-wanie z jego prawem postępu, „posłuszeństwo
jego woli jako wielkiemu Ojcu”. Tej właśnie podmiotowej czci dla Ojca w
formie praktycznego współdziałania zupełnie brak w książce V.
Bloodworth, a chyba i we współczesnych społeczeństwach. Sa-ma
wiara w ostateczne zwycięstwo Dobra jest płonna bez osobi-stego
zaangażowania się w tę sprawę.
PODMIOTOWA CZEŚĆ DLA MATKI-LUDZKOŚCI
Jesteśmy
integralnymi cząstkami Ludzkości, dlatego przystoi nam czcić ją
podmiotowo, zatem zgoła inaczej niż na-kazywał August Comte,
który – jak pisze historyk – stworzył jej kult z
modlitwami, obrzędami, sakramentami, kościołami, wła-dzami duchownymi i
świętymi (16). Ponieważ Ludzkość jest inte-gralną cząstką Kosmosu i co
więcej, awangardą jego rozwoju, to podmiotowa cześć dla wielkiego Ojca
jest zarazem czczą dla wielkiej Matki, której winniśmy
ponadto szczególną podmioto-wą cześć, dzięki której nasz
ludzki świat wyzwoliłby się od nę-kających go patologii i form
alienacji.
Mitologiczne „religie” – główną
blokadą czci dla naszych wiel-kich Rodziców
Kapitalną ułudą
jest przeświadczenie, ze żyjemy we Wszechświecie, w Kosmosie, ponieważ
my JESTEŚMY Wszechświatem, Kosmosem i nasza jaźń jest
identyczna z jego Uniwersalnym Umysłem. Dlatego nie tyle wymyślone
przez ka-płanów „grzechy”, (do których zaliczono, o
zgrozo, nasze natu-ralne życie erotyczne!), ile wszelkie nędze i
udręki, m. in. alie-nacja religijna i wszelka inna, obrażają naszych
wielkich Rodzi-ców i stanowią jaskrawe zaprzeczenie należnej im,
podmiotowej czci.
Wybitnym znawcą problematyki alienacji był niedawno zmarły filozof Adam
Schaff. Preferuje on Marksowskie pojęcie alienacji, które w
najzwięźlejszym jego sformułowaniu brzmi tak: Alienacja jest przede
wszystkim nazwą owej relacji obiektyw-nej, w której twory
człowieka – i to twory różnorodne, jak religia, ideologia,
państwo, towar etc. – alienują się w stosunku do czło-wieka, to znaczy
wymykają się spod jego kontroli i kształtują się jako siła
autonomiczna, a w konsekwencji jako siła wroga, która panuje nad
człowiekiem (17). Chciałoby się dodać, że w wielu przypadkach owe twory
celowo są tworzone jako siła wroga od początku, na przykład pewne
instytucje, doktryny i technologie służące do niszczenia i zabijania
ludzi.
Wbrew stanowisku
materialistów wypada stwierdzić, że kluczową formą alienacji
jest alienacja religijna, bo zanim ukształtowały się stosunki produkcji
i zaistniały państwa, ist-nieli szamani i kapłani stosujący do dziś ten
sam odwieczny proceder: wykorzystując naturalny objaw respektu wobec
ta-jemniczej przyrody i ludzkiej wspólnoty, tworzą i wtłaczają w
umysły pojęcia nadprzyrodzonych mocy, czynią siebie wybra-nymi
pośrednikami między ludźmi a owymi mocami, kapłanami zdolnymi nakłonić
te moce do łaskawego wybaczania win i ob-darzania upragnionymi dobrami
tych, którzy odpowiednio okupią się pośrednikowi. W ten
sposób kapłan zyskuje „nad-przyrodzoną” władzę nad zwykłymi
śmiertelnikami, może nimi dowolnie manipulować i opływa we wszystko, co
„wierni” w trudzie i znoju wytwarzają. Ich atutami są: lęk mas przed
nie-znanymi mocami, bezradność wobec losu, ubóstwo i ciemnota
ogółu, dlatego ani im się śni dbać o rzetelną oświatę dla
wszyst-kich. Kształcili i kształcą tylko wybranych do służenia im i
jako narybek. Nic więc dziwnego, że te okresy w historii świata i
na-szego kraju, kiedy główne stery rządu dzierżyli kapłani,
cechują się największym upadkiem politycznym, ekonomicznym i mo-ralnym.
Całkiem niedawno, bo zaledwie przed półwieczem, cze-scy
podróżnicy zanotowani taki obrazek widziany w Paragwa-ju: oto
mnóstwo pielgrzymów wędrujących do Caacupe na
uro-czystość Niepokalanego Poczęcia dźwigało na głowie ciężkie
brzemiona: głazy, belki, kawały żelaza, by po przejściu ok. 60
kilometrów zwalić je do nóg miłosiernej Virgin Azul i w
ten sposób zmyć swe całoroczne grzechy. Dawniej nie należało do
rzadkości – uzupełnia naszą skupioną obserwację przewodnik – że
pielgrzymi przebywali całe 60 kilometrów na kolanach lub pełzli
na brzuchu. A tuż obok przed świątynią – ręce tłumu żebraków i
trędowatych wyciągnięte po jałmużnę, twarze zlewające się w jeden
koszmarny wykrzyknik ludzkiej nędzy, w płomienne oskar-żenie okrutnego
ustroju wyzyskiwaczy, który wydaje umierających ludzi na pastwę
ślepej wiary, fanatyzmu. A obok przechodzi uro-czysta procesja obojętna
na ludzkie cierpienie. Monstrancja, mini-stranci, dzwonki (18).
Ludwik
Feuerbach w Podstawach filozofii przyszłości głosił. że religia,
prowadząc do wyalienowania w osobę Boga najlepszych cech gatunkowych
człowieka, czyni w ten sposób z ludzi egoistów. By więc
przywrócić ludziom ich gatunkową na-turę, umożliwić zgodne z ich
istotą współżycie we wzajemnej miłości i współpracy,
należy znieść alienację religijną i upo-wszechnić postawy ateistyczne.
Miał rację, ale nie do końca, bo i ateizm powinien zniknąć z
powierzchni ziemi, jak również agnostycyzm, panteizm, panenteizm
itd. Wszystko to są świato-poglądy albo dopuszczające kapłańską atrapę
– Boga, albo wy-rosłe z jego negacji, czyli – jego bękarty. Wymyśleni
przez ludzi bogowie nie istnieją. Zabawne jest to, że nie tylko
ateistów, ale i teistów wierzących w jakiegoś osobowego
Boga „załatwia” – kto? wybitny katolicki teolog Karl Rahner, pisząc:
Nie ma na
pewno t a k i e g o Boga, który by się objawiał i
funkcjonował jako indywidualny byt istniejący obok innych bytów
i który w ten sposób niejako sam przebywałby w większym
domu całej rzeczywistości. Każdy, kto szuka takiego Boga, szuka
fałszy-wego Boga. Ateizm i bardziej naiwny rodzaj teizmu cierpią na
taki sam fałszywy obraz Boga (...), ponieważ Bóg jest przecież
rzeczy-wistością najbardziej radykalną. pierwotną i w pewnym sensie
najbardziej oczywistą (19). Czymże zatem są wszyscy osobowi bogowie
żyjący w zaświatach, na przykład Jahwe, Trójca czy Allach, jeśli
nie fikcją, mitem? Ale kapłani nic sobie z tego nie robią, bo wiedzą,
że ich Bóg jest atrapą nie wymagającą uza-sadnienia. Masy ludzi
i tak będą im ślepo wierzyć, bo są do tego wdrożone od tysiącleci.
Niewierzący, ateiści też mają swoje tra-dycje i nawyki, dlatego nie
wzrusza ich zarzut, że też bezpod-stawnie wierzą (że żadnego Boga nie
ma), choć żyją na skraju oceanu tajemnic.
Masy ludzi
wierzących w kapłańską atrapę Boga cierpią alienację, natomiast
kapłani, którzy dobrowolnie tkwią w od-człowieczającej ich
instytucji-molochu, cierpią raczej autoalie-nację. Są szczęśliwymi
konsumentami wartości czerpanych z wiary tłumów w atrapę - Boga,
ale zarazem nieszczęsnymi kon-sumentami antywartości instytucji. Wielu
duchownych grzęźnie w praktycznym ateizmie, ale nie ma siły, by się
wyrwać ze szpo-nów molocha, podobnie jak ongiś proboszcz Jan
Meslier, który w swoim Testamencie bardziej surowo oskarżył
Kościół niż naj-żarliwszy ateista, ale pozostał proboszczem. I
pomyśleć, że tacy ludzie wygłaszają kazania, uczą religii i wychowują
młodzież!
Kulturalny człowiek – najmilsze i
najszczęśliwsze dziecko na-szej wielkiej Matki
Wybornym symptomem przewrotności dotychczasowej kul-tury jest
upstrzenie w kalendarzu wszystkich dni roku imio-nami świętych,
którym tę świętość przyznano za niewolnicze, wręcz
masochistyczne poddanie się i służenie molochowi ka-płańskiej
instytucji. Gdybyśmy naszych wielkich Rodziców na-zwali Bogami –
a przecież nazwa to rzecz drugorzędna – to świętymi byliby ludzie
wybitnie kulturalni i zasłużeni dla ludz-kości, duchowo niezależni,
myślący samodzielnie i racjonalnie, a ci wszyscy rzekomi święci
wyfrunęliby z kalendarza. Ale i poję-cie kultury oraz człowieka
kulturalnego jest bardzo nieade-kwatne, o czym wkrótce się
przekonamy. Jak sawinizm jest cen-tralnym prawem Uniwersalnego Umysłu w
stosunku do czło-wieka, tak wszechstronna kultura osobista jest
centralnym prawem Ludzkości, które ukonkretnia tamto prawo.
Aby wyraźnie
połączyć pojęcie kultury osobistej z sawi-nizmem, a oddzielić od
religijności, pobożności w tradycyjnym znaczeniu tych wyrazów,
musimy wprowadzić najważniejsze pod słońcem, a najbardziej subtelne
rozróżnienie: między przedmiotowym kultem Najwyższego Ducha, a
podmiotowym kultem Ducha Najwyższego. Najwyższy Duch to kapłański
Bóg, fikcja, mit, fantom, atrapa służąca do zniewalania,
ogłupiania i wyzyskiwania mas ludzkich przez władze duchowne i
świeckie, Bóg, którego kapłani nakazują czcić
przedmiotowo jako Naj-wyższą Osobę w niebiosach – modlitwami, pobożnymi
gestami, ofiarami; Duch Najwyższego zaś to nasz rzeczywisty duch
wy-rażający się w idealizacji, w intuicji Najwyższego i żarliwej
re-alizacji jej wskazań, czyli w stałej inklinacji i porywie ku
temu, co uczucia, myśli i wyobrażenia ukazują jako Najwyższe, ideal-ne
i co człowiek, po skonfrontowaniu z istniejącymi warunkami praktycznie
urzeczywistnia jako optymalne i raduje się sensem tej aktywności,
spełnieniem siebie, duchowym szczęściem. Wi-dzimy tutaj, że Duch
Najwyższego jest wewnętrznym motorem aktywności, czynów i
zachowań sawinisty, zupełnym przeci-wieństwem Najwyższego Ducha. Jest
on natomiast przejawem wielkiego Ojca, Uniwersalnego Umysłu
Wszechświata. Wiemy już, że ten Umysł czcimy podmiotowo, samą praktyką
idealiza-cji i współdziałania z nim w kontynuacji stwarzania
świata.
Człowiek
kulturalny jest oczywiście sawinistą, ale nie tylko: w jego duchowym
wnętrzu gości nie tylko jego wielki Oj-ciec, ale i wielka Matka, to
znaczy, że jest w nim upodmioto-wiona przedmiotowa kultura ludzka. Jego
Duch Najwyższego jest wzbogacony tą kulturą, ale oczyszczoną i
udoskonaloną mocą sawinizmu, mocą wielkiego Ojca.
Bez żadnego trudu
uzyskujemy zarazem kompletną, ide-alną definicję alienacji: obce i
wrogie człowiekowi jest to wszystko, co nie wzbogaca jego Ducha
Najwyższego. A może być obce nie tylko ma mocy złego ustroju
społecznego, ale – jeszcze częściej - z powodu ignorancji, zawinionej
na przykład przez niesolidnych naukowców lub zły system
państwowej edu-kacji. Zapierającym dech błędem nauki i systemu edukacji
w skali kraju, Europy i świata jest brak modelu człowieka
wszechstronnie kulturalnego i programowego interioryzowania tego modelu
w ramach specjalnego przedmiotu „Kultura”. Do-tychczasowy system
edukacji można porównać do takiego ogrodnika, który
wykonuje wiele czynności a pomija nawożenie, użyźnianie gleby pod
uprawę.
Gdy mówimy o
kulturze, to mamy na myśli bądź to for-my kultury przedmiotowej: kino,
teatr itd., bądź tzw. dobre wychowanie, czyli zewnętrzne formy
towarzyskie, które są wła-śnie siedliskiem kultury fałszywej, na
przykład gościnności, któ-ra szkodzi zdrowiu i wpędza w nałogi
picia, palenia, a nawet narkotyzowania się, uczy wielu takich zachowań,
które są „przyjęte”, a niszczą zdrowe zasady współżycia.
Tworem kultu-ry fałszywej jest tzw. „człowiek bez kantów”,
opływowy, który nikomu przykrego słówka nie powie,
niczego nie skrytykuje, aby nikomu się nie narazić i gładziutko „płynąć
z prądem”. Dzi-siejszy wzrost takiej zakłamanej kultury osobistej,
wychwalanej jako grzeczność, delikatność, tak zatruwa współżycie
społeczne, jak przyrodę zatruwa skażone przemysłem powietrze. Po
pro-stu nie znamy prawdziwej kultury osobistej, a ulegamy fałszy-wej.
Analogicznie grzęźniemy w kulturze płytkiej, na przykład w snobizmie, a
nie znamy kultury głębokiej, racjonalnej i mo-ralnej, wszechludzkiej.
Całe nasze życie
społeczno-polityczne podkopuje i nisz-czy kultura SUBIEKTYWNA, ciasnota
umysłowa i krótko-wzroczność ludzi zobowiązanych do pełnienia
określonych ról społecznych. Jedni uchylają się od pełnienia
takiej roli, ogół ludzi traktuje te role wyłącznie jako
zarobkowanie, a każdy wykonawca określonej roli skłonny jest do
uważania siebie i swej roli za pępek świata, bo nauka o społeczeństwie
i edukacja nie spełniają swojego podstawowego zadania: naukowcy nie
opracowali integralnego, NORMATYWNEGO MODELU AK-TYWISTYCZNEJ STRUKTURY
SPOŁECZNEJ, to znaczy struktury działań afirmujących daną zbiorowość,
struktury synchronicznej, to znaczy będącej ponadczasowym układem
istotnych procesów społecznych, „utkanych” z ludzkich
spo-łecznych ról. Istotnym dopełnieniem tego modelu działań jest
model istotnych wartości społecznych, będących celami tych działań,
stanowiących motywacje i pobudki do nich. Z tymi dwoma modelami:
ludzkiej aktywności i wartości pobudzają-cych do niej wiąże się trzeci:
grup ludzi obsługujących te proce-sy, czyli model społeczeństwa.
Ta społeczna
synchronia to jest ponadczasowy mecha-nizm stałych
procesów społecznych: produkcji, koordynacji, organizacji
i integracji społecznej. Ta kolejność to zależności zasadnicze, a
odwrotna to związki wtórne. A z tą synchronią krzyżuje się
diachronia – prawa historycznego rozwoju społe-czeństw. Rzecz jest na
tyle skomplikowana, że nie można tu wejść w szczegóły, ale można
i trzeba tu podkreślić to, iż dopie-ro UPODMIOTOWIENIE tego modelu
czyni ludzi istotami społecznymi, emocjonalnie związanymi z całym
społeczeństwem i rozumiejącymi jego funkcjonowanie. Wobec tego system
edu-kacji nie dysponujący tym modelem, nie jest w stanie wzboga-cać
osobowości ludzi rzeczywistym uspołecznieniem, a więc nie spełnia swej
głównej roli. Cały bezsens życia jednostek i społe-czeństw
wynika stąd, że młodzież nie uczy się i nie studiuje dla samej radości
poznawania siebie i świata, lecz tylko i wyłącznie dla zdobycia zawodu,
a pracując w zawodzie nie zna radości mistrzowskiej pracy, a tylko
żądzę zarobkowania, poddanie się niewoli pieniądza. Ideałem
uspołecznienia jest umysłowa identy-fikacja z całokształtem
normatywnego, aktywistycznego modelu społeczeństwa, zwłaszcza z
wszystkimi wartościami społecznymi rodzonymi przez społeczne procesy i
praktyczne pełnienie róż-nych społecznych ról.
Przeciwieństwem jest właśnie studiowanie głównie dla zdobycia
zawodu i praca dla pieniędzy, bez jakiej-kolwiek identyfikacji z
całokształtem aktywistycznej struktury społecznej, czyli najgorsza
postać alienacji. Ten zaś brak upodmiotowienia synchronii i diachronii
społecznej uniemożli-wia oddawanie należnej czci wielkiej
Matce-Ludzkości, a to ma naprawdę fatalne skutki, bo tu istnieje
nierozerwalny związek przyczynowo-skutkowy, podczas gdy żadnego związku
nie ma między np. modłami do Matki Boskiej a kondycją społeczeń-stwa.
Skutkami braku czci do wielkiej Matki-Ludzkości są wszystkie mankamenty
życia społeczno-politycznego, które iry-tują nas, napawają
niepokojem lub obrzydzeniem, gdy dowia-dujemy się o nich z telewizji i
innych mediów. Sami jesteśmy ciasnogłowi i
krótkowzroczni: potępiamy tych czy innych poli-tyków lub
biznesmenów, a powinniśmy im raczej współczuć, bo po
pierwsze, wszyscy funkcjonariusze państwa, mimo iż wielu ma studia
wyższe, ba, niektórzy są profesorami socjologii, poli-tologii i
filozofii, nie znając ukrytego mechanizmu procesów i ról
społecznych, nie rozumieją społeczeństwa jako funkcjonal-nej całości i
działają po omacku, a po drugie, opłakany jest los rządzących
zbiorowością osobników aspołecznych, gdzie każdy ciągnie na
swoją stronę. Z powodu braku powszechnego upod-miotowienia ukrytego
modelu, demokracja nie zdaje egzaminu. Podział sił w sejmie na koalicję
i opozycję jest wprost zabójczy: przecież tam głównie
chodzi o to, kto kogo pokona, a nie o do-bro kraju. Wszystko to zło
stąd, że żyjemy w prymitywnym ży-wiole, a nie w uładzonym
społeczeństwie rozumiejącym swe ukryte mechanizmy.
Chyba najbardziej
nas gnębi straszliwie zachwiana rów-nowaga między
wynagrodzeniami i prestiżem różnych warstw
społecznych, to jest grup ludzi obsługujących różne
procesy społeczne, oczywiście na rzecz osób pełniących role
koordynato-rów, którzy od prawieków funkcjonują
raczej jako władcy. Dla-tego nasz społeczny świat upodabnia się do
świata drapieżnych bestii, a jest jeszcze gorszy, bo bestie ludzkie
mają rozum i mo-gą skuteczniej działać na swoją korzyść. Władze
duchowne ma-ją jeszcze większe ku temu możliwości. Wdzierają się w
bucio-rach do duchowego wnętrza swoich „owieczek”, biorą w brudne
rączki ich sumienia i dowolnie manipulują nimi jak woźnica manipuluje
końmi pociągając je lejcami za uzdy.
Nasi
opiekunowie: politycy, profesorowie, kapłani, nie znający ukrytego
aktywistycznego modelu i nie odczuwający go jako części swej istoty, są
na ogół okrutni. Autor, który pierw-szy na kuli
ziemskiej ten model opracował, sam doznał na wła-snej
skórze tego okrucieństwa. „Nieomylni” profesorowie re-cenzujący
jego dzieła ni w ząb ich nie rozumieli, toteż uznali go za idiotę i
pozbawili możliwości awansu. A nie pozwolił im zro-zumieć go – ich
własny snobizm. Cóż to – myśleli w oburzeniu – marny doktorek
będzie nas pouczał? Wkraczał na nasz teren, wyprzedzał w odkrywaniu
wielkich prawd? Toż to nieprzyzwo-ite! Tak oto brak kultury głębokiej
idzie w parze z brakiem kul-tury obiektywnej, społecznej. Ale ponieważ
kultura osobista ludzi stanowi integralna całość, a kultura głęboka i
obiektywna są tylko jej aspektami, to nikt nie ma pełnej kultury
osobistej bez dalszych jej aspektów: mianowicie kultury
WYSOKIEJ, przeciwstawnej kulturze niskiej i kultury AUTENTYCZNEJ
przeciwstawnej kulturze nieautentycznej (tu właśnie wchodzi w grę
problematyka czci wielkiego Ojca, czyli sawinizmu oraz przepastnej
różnicy między naszym Duchem Najwyższego a mitem Najwyższego
Ducha). Szóstym aspektem kultury czło-wieka jest kultura
KOSMICZNA przeciwstawna geocentrycz-nej. Ustawienie tych sześciu
aspektów kultury osobistej czło-wieka w opozycji do ich
przeciwieństw spełnia ważną pedago-giczną zasadę aktywizacji.
Zasygnalizowanie
tych opozycji nie jest oczywiście ich pełnym przedstawieniem i
ukonkretnieniem przekładami z hi-storii, literatury i
współczesnego życia, które by umożliwiło ich zrozumienie,
zaakceptowanie, a nade wszystko – upodmioto-wienie. Autor niniejszego
opracował teoretyczne i metodyczne podstawy edukacji kulturalnej i
sprawdził je we własnej pracy dydaktyczno-wychowawczej ze studentami
(20), ale ponieważ nadepnął przez to na odciski i „znieważył”
niektórych filozofów i polityków ( nie podaję ich
szlachetnych nazwisk, choć wypa-dałoby, bo wyrządzili Polsce
nieodwracalne szkody), co spra-wiło, że dotycząca tych spraw rozprawa
przez dłuższy czas gniła w magazynie wydawnictwa Uniwersytetu
Szczecińskiego i chy-ba już poszła na przemiał, to dla dobra
wychowywanej mło-dzieży i kraju wypadałoby, by Ministerstwo Edukacji
zleciło autorowi jej znowelizowanie i włączyło do programu edukacji.
Ileż to jeszcze
mamy do zrobienia, aby oddać należną cześć naszym wielkim Rodzicom –
dopracować i włączyć do procesu edukacji model wszechstronnie
kulturalnego sawinisty. A jest to sprawa nader pilna wobec nasilających
się patologii i mnożących zagrożeń. Dalsze lekceważenie tych zadań jest
tym bardziej absurdalne, iż działalność zgodna z wolą wielkiego Oj-ca –
z prawem Uniwersalnego Umysłu Wszechświata i z wolą naszej wielkiej
Matki-Ludzkości – z potrzebą wszechstronnie kulturalnych ludzi,
uwolniłoby nas od przytłaczającego ogromu działań nieskutecznych i
nonsensownych.
ZAKOŃCZENIE
Kim jestem? Nie wiem. Na pewno kimś bardzo
różniącym się od Was. Całe swe dorosłe życie poświę-ciłem dla
Was, abyście byli szczęśliwymi sawinistami i wszechstronnie
kulturalnymi ludźmi. Dziś wyraźnie widzę, że nic z tego. Jesteście
przewrotni, piramidalnie niewdzięczni swojemu wielkiemu Ojcu i swojej
wiel-kiej Matce, wolicie czcić atrapę i dawać księdzu w ła-pę. Dlatego
żegnam Was serdecznym życzeniem: niech nasi wielcy Rodzice osądzą Was,
tak jak osądzili i uka-rali moich największych krzywdzicieli: choć byli
młod-si ode mnie, żaden już nie żyje. Od bardzo dawna nie żyje ten
salezjański kleryk, Stanisław Marzec, który spalił księgi
rachunkowe i winę przerzucił na mnie – wielcy Rodzice ukarali go
śmiercią samobójczą pod kołami pociągu. Jeszcze surowsza kara
spotkała An-drzeja Azarkiewicza, któremu sprzedawszy dom
–grzecznie wręczyłem u notariusza jedyne klucze do niego, a on potem
uniemożliwiał mi wywiezienie swoich rzeczy, by jego trzej synkowie,
wszyscy w wieku szkolnym, mogli sobie z nich zabierać, co im się
spodobało. Więc skradli mi najcenniejsze rzeczy i wszystkie
odznaczenia. Nie minął rok, a ojciec własnoręcznie pozarzynał ich jak
prosięta i poukładał w swym ciężarowym samochodzie, a sam rzucił się
pod pociąg pośpieszny. Miało to miejsce w okolicach Gryfina, w połowie
lat dziewięćdziesiątych. Pewien krewniak odmówił mi pożyczenia
pieniędzy, których bardzo pilnie było mi potrzeba, a on mając
ich dość, bo właśnie sprzedawał atrakcyjne przedmioty i przed jego
kioskiem stała długa kolejka, oświadczył, że nie ma ani grosza.
Wkrótce potem spowodował wypadek, w którym zginął jego
szef, a on sam został tak pokiereszowany, że ledwo go odchuchano. Jak
daleko sięgam pamięcią wszystkie wielkie moje krzywdy zostały
pomszczone, z wyjątkiem tych, za które sam szukałem
wyrównania. Mając potrójne studia i radykalne
przemyślenia widziałem z przeraźliwą jasnością, że tak rozumiany
marksizm i tak budowany socjalizm muszą ponieść klęskę. Wywodzę
się z nizin społecznych, dlatego całym sercem byłem i jestem po stronie
tzw. lewicy, ale ponieważ ta lewica kompletnie ignorowała (i nadal
ignoruje) moje nowe, oryginalne rozwiązania, to zaprzepaściła
historyczną szansę i cóż obecnie znaczy? Najbardziej zajadły
polski marksista, zamiast spokojnie rozważyć moje propozycje,
potraktował mnie jako wroga ustroju i wyrządził mi życiową krzywdę,
toteż musiał ponieść karę za swój dogmatyzm i już wącha kwiatki
od spodu. Mimo iż stosuję pojęcia symboliczne - wielki Ojciec i wielka
Matka - nie ma tu żadnego mistycyzmu: przecież jesteśmy dziećmi Kosmosu
i Ludzkości, przenikają nas ich prawa, dlatego pełne zharmonizowanie
uczuć, myśli i działań z tymi prawami, czyli z wolą Ojca i Matki,
gwarantuje nam spełnienie i szczęście, a rozbrat z tymi prawami, czyli
nieposłuszeństwo Ojcu i Matce - nędzę duchową i nieszczęście. Dawna
formuła czwartego przykazania: „czcij ojca i matkę swoją, abyś długo
żył i dobrze ci się powodziło –to kapitalny wniosek praktyczny z
wszystkiego, co powyżej napisałem.
To wcale nie dygresja, ale fakty potwierdzające to, że nie
nadświatowy Bóg kapłanów, ale nasi wielcy Rodzice mają
mnie w szczególnej opiece za to, iż od dawna upominam się o
należną cześć dla nich. Co ostatnio zdziałali i czym są polscy
filozofowie? Poddali się Kościołowi, a mnie chcą unicestwić zmową
milcze-nia, więc niech mają się na baczności. Ponieważ świat się
rozwija, to musi rozwijać się i filozofia. Kto tego nie rozumie, ten
jest i pozostanie niczym. Niektórzy zrobili wszystko, żeby mnie
zniszczyć, inni nie raczyli podać mi ręki, a teraz będą na podstawie
nieuniknionych usterek unicestwiać cały mój dorobek, a nawet
szukać dziury w całym. Mniejszy żal mam do ludzi Kościoła: rozumiem
ich, walczą o swoje miejsce na ziemi, choć mądrzej by walczyli, gdyby
pożegnali atrapę –mit Bo-ga, a uczyli należnej czci wielkiego Ojca i
wielkiej Matki. Niektórym księżom i profesorom wiele
za-wdzięczam: mojemu b. katechecie, ks. Władysławowi Pachowiczowi
zawdzięczam średnie wykształcenie, ks. prof. Władysławowi Smerece –
studia teologiczne w Uniwersytecie Jagiellońskim, które
wyzwoliły mnie z naiwnej pobożności i zmobilizowały do dalszych
stu-diów – polonistycznych we Wrocławiu i filozoficznych w
Warszawie (łącznie 12 lat!) – by potem w ciągu pół-wiecza,
dzięki samodzielnym studiom i przemyśleniom móc uwolnić siebie i
innych od wszystkich fałszywych światopoglądów na rzecz jedynie
słusznej czci - dla naszych największych dobroczyńców –
wielkich Ro-dziców. Także i dla niektórych
filozofów żywię do-zgonną wdzięczność. Dzięki prof. Adamowi
Schaffowi i prof. Stefanowi Morawskiemu mam doktorat; prof. Stanisław
Soldenhoff wysoko ocenił jedną z moich książek i radził mi, bym na jej
podstawie wystarał się o habilitację, ale nasze wysiłki unicestwił
zaciekły wróg wszelkiej filozofii człowieka, wspomniany wyżej
apa-ratczyk prof. Jarosław Ładosz, który na zjeździe
filo-zofów w Gdańsku wykrzyczał na całą salę: Dopóki ja
będę żył, on nie będzie miał habilitacji! Wdzięczny je-stem prof.
Józefowi Lipcowi, który zamieścił kilka moich
artykułów w redagowanych przez siebie wyda-niach zbiorowych, a
potem pozytywnie ocenił jedną z moich obszernych rozpraw, mimo iż mamy
odmienne orientacje, co ujawniło się w recenzji. Zgoła inaczej postąpił
prof. Włodzimierz Lebiedziński: kolejna moją rozprawę pod tytułem
Funkcje filozofii, którą uważa-łem za tak udaną, iż ośmieliłem
się skierować do Pań-stwowego Wydawnictwa Naukowego, lekkomyślnie
przekreślił jako recenzent pod zarzutem, że narusza marksistowski
dogmat materializmu historycznego. Po paru latach przepraszał mnie za
to, ale co z tego? Roz-prawa już zgniła w piwnicy z powodu powodzi.
Chyba najwięcej zrobił dla mnie prof. Seweryn Dziamski: dzięki niemu
zaliczyłem bardzo udane kolokwium ha-bilitacyjne na wydziale
filozoficznym UAM w Pozna-niu (pod sekretem powiedziano mi, że cała
Rada Wy-działu mnie poparła), ale cóż, stało się według życzenia
aparatczyka: przesławna Centralna Komisja Kwalifi-kacyjna po roku
mojego oczekiwania raczyła mnie powiadomić, że NIE zatwierdziła mojej
habilitacji... To zresztą tylko cząstka tych wesołych
igraszek, jakie ku czci marksizmu czy katolicyzmu urządzali sobie ze
mną filozofowie. Niektórzy mieli z tego tym większą radość, iż
dawali folgę swojej zawiści, bowiem uczyłem studentów według
własnego programu zatwierdzanego przez Ministerstwo i cieszyłem się
jako nauczyciel akademicki pełnym uznaniem ze strony władz
uczel-nianych (otrzymałem od nich wszelkie możliwe nagro-dy i
odznaczenia), a studenci tak mnie cenili i lubili, że zrobili mi miłą
niespodziankę: na ich prośbę dyrektor katedry przedłużył mi staż
postępując nieco na bakier z przepisami.
Cóż ja oddałbym za to, aby rodzice i
nauczyciele, władze szkolne i akademickie, Kościół i państwo, by
wszyscy mający wpływ na wychowanie zrozumieli, że dzieci i młodzież to
najszlachetniejsza część rodzaju ludzkiego, którą dorośli
zamiast utwierdzać w dobrem psują swoim zmaterializowaniem,
zdeprawowaniem i cynizmem, a potem narzekają, że jest zła i stosują
su-rowe kary, którymi potęgują postawy aspołeczne. Dla-czego
młodzież mnie tak lubiła i pod moim kierunkiem chętnie się uczyła,
studiowała? Bo stale zajmowałem wobec niej taką postawę, jakiej dałem
wyraz w roz-prawie Humanizacja kultury, zasygnalizowanej dwu-dziestym
odsyłaczem. Jestem pewny, że jej struktura i metodyka są wciąż żywe i
trwałe, ale jej „miąższ”, zwłaszcza materiał przykładowy oraz druk
pilnie wy-magają wymiany. Jakże ubolewam, że Ministerstwo nie zleciło
mi znowelizowania tej książki! Zawarte w niej opozycje: kultura
fałszywa – kultura prawdziwa, kultura płytka – kultura głęboka, kultura
subiektywna – kultura obiektywna, kultura niska – kultura wysoka,
kultura nieautentyczna – kultura autentyczna, kultura geocentryczna –
kultura kosmiczna, mogą z powodze-niem służyć rozwijaniu kultury
osobistej ludzi od przedszkoli po uniwersytety. Ale czy pozwolą na to
władze duchowne i świeckie? Wiem, że nie, przenigdy! Stąd mój
bezbrzeżny żal do nich i dotychczasowego przewrotnego
świata. Ale to wszystko wcale nie naru-sza mojego
wewnętrznego spokoju i pogody – umiem cieszyć się jak dziecko tymi
darami, jakich nie skąpią mi moi wielcy Rodzice.
PRZYPISY
1. J. Tischner, W krainie schorowanej
wyobraźni, Wydawnic-two ZNAK, Kraków 1998, s. 52.
2. Szri Szrimad A. C. Bhaktivedanta
Swami Prabhupada, Żródło wiecznej przyjemności, The
Phaktivedanta Book-Trust, Warszawa 1991, s. XI.
3. Szri Szrimad A. C. Bhaktivedanta
Swami Prabhupada, Bhagavad-gita taka jaką jest, The Bhaktivedanta Book
Trust, Vaduz, Warszawa, 1990, s. 181.
4. Pierre Teilhard de Chardin, Pisma
wybrane, Przekład Wanda Sukiennicka i Mieczysław Tazbir, Instytut
Wydaw-niczy PAX, Warszawa 1967, s. 92.
5. Por. Claude Tresmontant,Problemy
duszy, Warszawa 1973, s. 198.
6. MINT, Wędrowne motyle mają własny
GPS, „Gazeta Wy-borcza”, 20-21 Sierpnia 2005, dział Nauka, s. 9.
7. Sharon Bertsch McGrayne, 365
Najbardziej zdumiewają-cych odkryć i wynalazków naukowych,
Przekład Tadeusz Kaleta, Wyd. Amber 1997.
8. V. J. Bloodworth, Key to
Yourself, California 1980, s. 30.
9. Tamże.
10. Jacek Kryg, Tao zmieniającej się
przyrody, (w): Taoizm. Wit Jaworski i Marian Dziwisz, Wybór
tekstów. Kraków 1988, s. 147.
11. V. J. Bloodworth, Key to Yourself,
cyt. wyd. 69.
12. Tamże, s.70.
13. Tamże, s. 13.
14. Tamże, s. 68. Autorka w
całej swej książce gloryfikuje tzw. „pozytywne myślenie”, co
najlapidarniej wyraziła w senten-cji: Be positive, do not say, = J`d
like to have =, but =it is MI-NE=, s. 49.
15. Tamże, s. 71, 47.
16. Władysław Tatarkiewicz, Historia
filozofii, PWN, Warsza-wa 1959, tom III s. 31.
17. Adam Schaff, Alienacja jako
zjawisko społeczne, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1999. s. 55.
18. Jerzy Hanzelka i Mirosław Zikmund,
Za Srebrną Rzeką, przekład Stanisław Gawłowski, wyd. ISKRY, Warszawa
1962, s.163, 166. Tak się składa, że właśnie czeski autor, Ja-roslaw
Hasek najostrzej, bo za pomocą kpiny, napiętnował kult władzy,
umożliwiający wyzyskiwanie ogłupionych pod-władnych. W II tomie dzieła
Haska pod tytułem Przygody dobrego wojaka Szwejka tenże Szwejk
opowiada: Pewien oficer miał tak posłusznego służącego, że ślepo
wykonywał wszystkie jego rozkazy. Gdy pewnego razu zapytano tego
sługusa, czy na rozkaz swego pana zeżarłby łyżką to, co jego pan
spuściwszy spodnie wyknoci, ten odpowiedział: Gdyby mi mój pan
kazał zrobić taką rzecz, to zrobiłbym według rozka-zu, ale żeby w tym
nie było włosa, bo włosami bardzo się brzy-dzę i zaraz by mnie zemdliło
(PIW, 1976 s.263).
19. Karl Rahner, Podstawowy wykład
wiary, wyd. PAX, War-szawa 1987, s. 57.
20. Stanisław Cieniawa, Humanizacja
kultury. Stopnie kultury osobistej, wyd. Uniwersytet Szczeciński.
Rozprawy i Studia T (CLXXI)97, Szczecin 1991, stron 352.
Kraków, 18 lutego 2007 r.